24 września 2016

Klęska urodzaju, czyli placki ziemniaczane bez glutenu

Dynie z naszego dyniowego pola zostały pewnego niedawnego wieczora pracowicie przez nas zgarnięte pod dach. Straszono przymrozkiem, znajomi już swoje profilaktycznie pościągali. To i my. A że czas na to zorganizował się dopiero wieczorem, trudno. Przy latarce w ciemności Anna zerwała wielkie i mniejsze kolorowe kule i ułożyła je w kilka stosów, które ja z kolei ładowałam na taczkę i tą taczką wędrowały do samochodu na drodze. Dwa razy pełny bagażnik Santa Klausa razem z tylnym i przednim siedzeniem, załadowany po dach pojechał do zagrody, gdzie z kolei odbywało się rozpakowywanie plonu. Te najlepsze do sieni, reszta do chatki dziadka, do przebrania i spokojnego rozpracowania.
Trudno plon policzyć, ale jakieś 150-200 okazów może być. A jeszcze wczoraj ściągnęłam taczkę z pola, tych niezauważonych po nocy.

Klęska urodzaju, bo przecież kto tu na wsi dynie by od rolnika kupował. Każdy, kto ma kawałek działki przy domu, ma też swoją dynię, albo znajomych, którzy go obdarzą jesiennym specjałem za darmo. Jednak trzymam spokój.
Od nadmiaru głowa nie boli, jak to mówią. Grunt, to dyniom dać odpowiednie miejsce do zimowania. Byle nie przemarzły. Wylądują zatem w odpowiednich warunkach, a przy naszym tempie zużycia w końcu przecież się skończą.
Zużywamy zaś co najmniej jedną, albo dwie dziennie, z tych mniejszych. Najpierw w pierwszym rzędzie przecież trzeba posmakować każdej odmiany i stwierdzić do czego się najlepiej nadaje. Ja jestem niereformowalna, pasi mi hokkaido, zwłaszcza pieczona, z rozmarynem i małmazją czosnkową, popijana schłodzonym jogurtem. No, i od czasu zjedzenie ziaren z dyni bezłuskowej. Zupy, gulasze itd. owszem, ale bez przesady. Annie jednak podchodzi bardziej, podobna w smaku i kartoflanej konsystencji odmiana muszkatołowa prowansalska, a także nieco lżejsza francuska spłaszczona Rouge Vif d`Etampes.
Resztę skarmiamy kozom, które dynię uwielbiają, a o tej porze roku spore dawki miąższu razem z nasionami po prostu pomagają je odrobaczyć. No, i drobiowi, któremu gotuję resztki i obierki z dyń. A nawet psy uwielbiają chrupać surowe kawałki, więc niech mają. Poza tym nada się także jako składnik mydła (zawiera dużo karotenu i cynku).

Podobna sprawa, urodzaju dotyczy także ziemniaków. Choć nas akurat nie dotknęła, bo nie sadziłam w tym roku nic. Rolnicy prześcigają się w szukaniu klientów na zimowe zakupy. Można też wybierać przebierać w różnych odmianach i wielkościach. Już kilka worków tych drobniejszych dla zwierząt wylądowały w ziemiance. Reszta pewnie niedługo dołączy do zimowych zapasów.
Dzień Ziemniaka zaczął się dziś u nas mokro, a nawet chwilami ulewnie. Dobrze. Bo ziemia całkowicie sucha, przynajmniej na naszych piaskach. Jednak może z jego właśnie okazji, i aby odetchnąć od kwestii dyniowej, warto mi podać ziemniaczany przepis?

Placki ziemniaczane bezglutenowe

Składniki:
1 kg ziemniaków
1 średnia cebula
1 średnia marchew
Plaska łyżka soli
Pieprz czarny
3 jaja (przy większej ilości ziemniaków zwiększyć ilość, spełniają one rolę lepiszcza z braku dodatku mąki)
Smalec lub olej do smażenia.

Ziemniaki utrzeć na durszlaku na średnio grubej tarce, czyli nie bawić się w ucieranie na drobną miazgę, które najbardziej przy tej potrawie denerwuje. Posolić miazgę, bo wtedy wydziela szybciej wodę. Odsączyć kilkanaście minut. Wodę odlać, pozostawiając na dnie miski odłożony krochmal, czyli mąkę ziemniaczaną. Utrzeć jeszcze marchew na podobnie grubej tarce, dodać do utartych ziemniaków pokrojoną drobno cebulę i wbić jajka. Dokładnie wymieszać. Sypnąć pieprzem według uznania.
Rozgrzać dobrze tłuszcz na patelni i smażyć placki po obu stronach, dowolnej wielkości. Widziałam, że Gieno Mientkiewicz, chłop wielki, nie bawi się w dyrdymały, tylko smaży plaki po całości patelni. To radykalne rozwiązanie dla wygłodzonych mężczyzn.

Podawać według gustu. Ze śmietanką lub cukrem, czyli na słodko to dla mnie nieciekawe rozwiązanie.
Lubię placki, posmarowane domowym keczupem albo małmazją czosnkową popijać zimnym słodkim mlekiem lub jogurtem. Spróbujcie. Pyszne.
Ponadto świetnie komponują się z węgierskim gulaszem, bądź sosem z suszonych grzybów.

4 komentarze:

  1. zazdroszczę tych dyni. Lubię sos i zupę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze robię takie placki, nigdy nie dodawałam maki. Tylko zamiast marchwi ścieram małą cukinię lub dodaję pokrojonego drobniutko pora. Smażę tylko na smalcu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Placki ziemniaczane uwielbiam. Nigdy niczym się nie "najadam" przy obiedzie do wypęku. Natomiast plackom nie mogę się oprzeć i jem, ile się zmieści. Potem żałuję łakomstwa. No i nigdy bym się nie odważyła popić zimnym mlekiem.
    Dodam, że oczywiście najlepiej się smaży te placki na zwykłej "cygance" - wychodzą rumiane i chrupiące. Z teflonu - takie jakieś niedorobione...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do mleka i placków,też tak myślalam, gdy mi to poradzono. Nic takiego się nie dzieje! Nawet jeśli jest to mleko krowie, które często jest winne rozwolnienia (po kozim to się nie zdarza, co obserwowałam także na kotach).
      Patelnia żeliwna, żelazna, oczywiście! Teflon zakazany. ;)

      Usuń