11 czerwca 2013

Terminowanie rzemieślnicze

To był zająbisty dzień. Kwadratura Marsa do "mojego" Plutona, zatem wysiłek, "padanie na pyszczek", regeneracja też. No, więc regenerujemy stary sprzęt. Krosna. Aby je uruchomić, po dłuższym czasie składania wszystkich części do tzw. kupy w chatce dziadka, na koniec należało założyć na nie osnowę. W tym celu z rana przyjechała nasza nieoceniona i niespożyta pani Nadzia, przyszła jej z pomocą także nasza pani sąsiadka, Anna chłonęła, uczyła się i pomagała jak mogła starszyźnie. I trwało to dosłownie od ósmej (rano) do ósmej (wieczorem). Z przerwą oczywiście na obiad (panie nawet śniadania nie chciały, tak się zajęły mozolną pracą) i kusztyczek naleweczki porzeczkowej, dla wzmocnienia.
Była jeszcze jedna uczestniczka, Ola, ale bardziej tytułem widza i wstępnej uczennicy, niż pracownicy. Przyjechała z małą córeczką, którą bardziej interesowały pisklaki, indyczęta, koźlęta, koty, niż przeciąganie i motanie nici. I pozostała niedługi czas, zapoznawszy się bardzo wstępnie z najważniejszą czynnością tkacką, czyli snuciem osnowy. Jest jednak osobą bardzo zainteresowaną praktyczną stroną tego rzemiosła. Tym niemniej, powiem od siebie, jako obserwatorka, jest to sztuka bardzo pracochłonna, do której nadaje się niewiele osób. Samo tkanie chodnika, makaty to już pikuś przy tworzeniu osnowy. Trzeba mieć cierpliwość, wytrwałość, dobre oczy, odporność na zmęczenie.
Niegdyś kobiety uczyły się tej sztuki od siebie nawzajem, matka uczyła córkę. Wypadało matce zaopatrzyć córkę w wiano, lniane koszule, płachty, chodniki, makaty i co tam jeszcze. Córka miała wiele lat na cierpliwe przyswajanie tej żmudnej znajomości przedmiotu. Nikt nie nauczy się snuć za pierwszym, drugim, ani nawet trzecim razem. Usłyszałam dzisiaj, że "za pięć lat" Anna już wszystko sama opanuje. A zaliczyła już kilka razy. Całe szczęście, że żyją jeszcze takie panie Nadzie i można się od nich uczyć.
Opanować też trzeba tajemny język i nazewnictwo. Na wschodzie są to trostki, nicielnice, oczka, berdo, protok, są też oszybki, które trzeba na koniec cierpliwie znaleźć i naprawić w gotowej osnowie.

Na mojej wyłącznie głowie było w tym czasie (ciągłe) karmienie inwentarza, zaganianie do obory przed deszczem, palenie pod płytą, szykowanie karmy, gotowanie i podanie obiadu, a na koniec wypas kóz po deszczu i udój. Zapewniam, że nie mniej mnie to wysiłku kosztowało.
Zdjęcia będą następnym razem. Gdy odpoczniemy.

1 komentarz: