7 czerwca 2013

Chłonność

Właściwie to lubię, jak leje raz dziennie, z dokładnością do dwóch godzin. Po pierwsze parność i nasłonecznienie przed południem ożywia tak mocno gryzące muchy, małe, większe i największe krwiopijcze, że kozy uciekają z pastwiska bardzo szybko, kryjąc się w cieniu zagrody lub wręcz w boksach w środku dnia. Popołudniowa ulewa oczyszczała atmosferę (piszę w czasie przeszłym, bo dzisiaj zanosi się na to, że żadnego deszczu o zgrozo! nie bude) i znikały te latające potwory do samego wieczora. Kozuchy przeczekawszy deszcz i burzę, a właściwie mruczankę kulturalnie pod dachem szły jeszcze na dwie-trzy godziny przedwieczorne spokojnie popaść się na jakże żyznej i czystej łące.
Nawet spore ilości wody lejące się z nieba na naszym piaskowym polu wchłaniają się błyskawicznie i bezśladowo. Jeśli nie liczyć niesamowitej zieleni trawy, liści drzew i krzewów, lasu oraz owsa rosnącego gęsto i szybko, jak dawno już mu się nie zdarzyło.
Wysokie grządki łykają każdą ilość płynu niebiańskiego, nawet nie mlasnąwszy. Anna co jakiś czas oczyszcza je ścinakiem z chwastów, które nieco zaczęły być upierdliwe.
A oto co w temacie łykania wody przez glebę napisała mi Krysia C.

"Opady są spore, ale bez przesady. To gleba nie wchłania już wilgoci. Na Zachodzie 80% gleb jest martwych. Poza tym na skutek używania ciężkiego sprzętu tworzy się w podglebiu twarda, martwicowa "podeszwa". Wycina się drzewa na miedzach i zalesienia śródpolne. Likwiduje łąki zalewowe wzdłuż rzek. I tak pierwsza lepsza ulewa powoduje falę powodziową.
Żywa gleba reaguje zupełnie inaczej, podobna jest do gąbki, bardzo puszysta. Zatrzymuje większość wody w sobie, następnie wzdłuż korzeni drzew (a mogą one sięgać do 30 metrów w głąb) przesącza się do cieków podziemnych. Pasy zadrzewień zatrzymują ściekającą w dół wodę. Rzeki rozlewają się leniwie po łąkach zalewowych i fala powodzi się nie akumuluje. U nas masa wody wciśnięta między wały p-powodziowe leci w dół, coraz bardziej wzbierając.
Śmierć gleb jest tematem mało znanym i rzadko poruszanym, a przecież na martwym podłożu nic nie wyrośnie. Stąd coraz większa konieczność nawożenia. Rośliny są jednak słabe i podatne na choroby, stąd masa trujących pestycydów i innych świństw, które wnikają do gleby i niszczą w niej resztkę życia. Marne resztki próchnicy, które zostały, są wypłukiwane przez wodę. Taka ziemia, nawet pozostawiona w ugorze, nie wróci do żyzności wcześniej, niż za kilkaset lat, a może dłużej.
To nie żywioły czy rozpętane moce są winne, winni jesteśmy my, ludzie. Zwróć uwagę, na jakich terenach zdarzają się największe powodzie - tam, gdzie są największe uprawy i "najnowocześniejsze" rolnictwo."

Tak sobie gwarzymy czasem, ale muszę wyznać, że mam pewien projekt w głowie, który mi się układa z wolna, zwłaszcza, gdy po południu kozy pasę. Gdy już mi się klocki poukładają i wskoczą na swoje miejsca pewnie cokolwiek o tym bąknę.

1 komentarz:

  1. Miasta też zabetonowane po kokardki, brakuje dużych połaci zieleni, trawy, wystarczy porządna ulewa i wszystko płynie, podtapia piwnice, wylewają studzienki,zapadają się ulice...ludzie to durne są
    i co poradzisz

    OdpowiedzUsuń