14 maja 2013

Roz-pracowanie

Zdjęcia będą, ale za chwilę Nie Wiadomo Jaką. Są kłopoty z zapchaną pamięcią komputera i zdjęcia zdoić się nie dają. A czasu na realizację, jak to na wsi o tej porze, takich wirtualnych, czyli nieprzydatnych i niepraktycznych kompletnie fanaberii wciąż brakuje.
Dzisiaj zrobiłam pierwszą w tym sezonie goudę, a wymaga to skupienia, aby rytuał prawidłowo odbyć. Bo robienie sera to jest rytuał. I już nawet zbierają mi się w głowie skojarzenia i porównania. Także uwędziłam pierwszych siedem serków, dymem z drewna śliwowego. Przyznaję, dobrze i wygodnie wędzi się w nowej wędzarce. O wiele lepiej, niż w poprzedniej, tamtej skleconej ze starego ula i kawałka blachy z kilkoma cegłami. W tej nowej, rozpalam jak w każdym innym piecu i dokładam co pół godziny wcześniej przygotowanym do celu drewnem. Co godzinę zmieniam położenie serów, na odwyrtkę, i tak przez cztery godziny.
Twarożek znika w naszych brzuchach, na śniadanie, obiad i kolację. Raczą się nim także kurczęta.
Ledwie zaś poradziłam sobie z serowarzeniem, już trza było za siekierkę chwytać i do lasu maszerować. Zniosłyśmy z Anną większość zalegających jeszcze w lesie pnio-czubów sosnowych na jeszcze jedną kupę przy drodze. Szu szu szło się po mchu. Bzyk myk bzyk krewniaczki kuzyneczki gwizdały w uszach, kąsały w szyję i głowę mimo czapeczki. Puk trzask prask łamały się patyki i gałązki odrzucone rozrzucone na ścieżkach pomiędzy drzewostanem pod nogami.Obutymi w markowe Puma adidasy zakupione w pamiętnym roku 2001, wciąż są przydatne, choć straciły estetyczne walory. A co tam w lesie! Są idealne. Patrzę swoimi tu-tejszymi oczy-ma i nikt nie widzi, nie ocenia. To jest TO-TERAZ. I już. I kropka.
A na zakończenie dnia (Anna ze swej strony pasła kozy tu i ówdzie, jak ja dokarmiałam kaczęta i kurczęta, koty i psa) wykonałyśmy urządzenie nawadniające w folii dwojakiego rodzaju. Pierwszy to butelki foliowe po wodzie i coli podziurawione rozlicznie końcem haczyka maczanego w ogniu, wkopane w odpowiednich odstępach, wlana do nich woda ma nawadniać rośliny od korzeni w czas suszy, no to wkopywałam byłam. Drugi to wkopany w pogłębiony rowek wąż przesiąkliwy wijący się w trzech i pół splotach, no tu wykopywałam rowek, a Anna zakopywała w nim węża. Ręc-oma swymi własnymi.
I tak dokonałyśmy końcowego obrządku, czyli zdojenia kóz i zwołania drobiu. Także kaczego, do swej zagródki w oborze.
No, i można napić się wreszcie, na przykład herbaty, kawy, wina, piwa, drinka może. Ale najbardziej to oczy się mrużą i same sklejają, jak tym kurczaczkom pod lampką zapaloną, pod którą grzeją się jak pod kwoką w pudełku.
Jutro taki sam pracowity dzień. O, nie nie taki sam, bo za każdym razem jest INACZEJ!

3 komentarze:

  1. Myślę że nie jeden by się popłakał gdyby miał tak harować dzień po dniu jak Wy, a Wam taki rytm życia chyba sprawia przyjemność...

    OdpowiedzUsuń
  2. bo to wolność daje tyle przyjemności :)

    OdpowiedzUsuń
  3. pozdrawiam Was pracowite Kobity...marzę o takim zyciu jak Wasze, i być może w najblizszej przyszłości zrealizuje swoje marzenia :)

    OdpowiedzUsuń