8 stycznia 2013

Cuda, cuda, cuda!

Zostałyśmy zaproszone na prawosławne świętowanie. Prawosławni Polacy bardzo lubią biesiady w gronie rodziny i najbliższych znajomych, do czego skłania ich sam obyczaj religijny i wielość obchodzonych świąt w roku liturgicznym. Praktycznie każde imieniny świętego to uroczystość. Na wsi nie pracuje się wtedy, tak samo jak w niedzielę, a bywa tak dość nawet często, że w tygodniu przypada kilka dodatkowych świąt. Robota wtedy po podlasku leży i czeka, a Podlechici bogobojnie jedynie kieliszek do ust dźwigają, zakąszając swojskimi przysmakami. Zawsze gotowymi na taką okazję.
Przed wyjściem zajrzałam w gwiazdy. Nieznającym tematu wyjaśnię, że już dawno astrologowie nie patrzą wtedy w niebo przez okular lunety, ani nie uruchamiają astrolabium, przymierzając do kierunków świata. Obecnie spogląda się na ekran komputera, który na bazie programu astrologicznego pokazuje mapę nieba rzutowaną na kierunki świata, tzw. horoskop chwili bieżącej, ale i dowolnie zażądanej również. No, więc zajrzałam byłam i stwierdziłam:
- Mars wlazł mi na Jowisza w Wodniku właśnie, a Saturn do niego w kwadracie świeci ze Skorpiona.
- Co to znaczy? - spytała Ania.
- Będzie męska dyskusja na temat instytucji i systemu, która rzuca kłody pod nogi, wichrując społeczne wzorce.
I dodałam:
- Ale Wenus właśnie wróciła na swoje stanowisko urodzeniowe i mocno się zaznacza. W sumie będzie smacznie i miło. O, i Księżyc właśnie wychyla się przez Ascendent, pewnie wskaże czymś na moją skromną osobę...
- Hm - pośmiała się Ania.
Zajechałyśmy w gości. Było smacznie i miło. Poznałyśmy kilkoro nowych ludzi, dwie pary małżeńskie. Jeden z panów okazał się policjantem i w trakcie biesiadowania opowiedział kilka swoich drastycznych przeżyć z pracy, aż nam wszystkim szczęka opadła. Także takich podchodzących pod akcję z filmu "Sala samobójców". A potem wszyscy weszli na tematy współczesnej edukacji w szkołach podstawowych i gimnazjalnych, i totalnego upadku autorytetu nauczyciela, jak i rodzica w oczach dziecka, czemu sprzyjają odpowiednie ustawy, chroniące dzieci przed "wszechobecną" agresją (nauczycieli do uczniów rzecz jasna).
Z pewnym trudem udało się nam wyjść z owej rozmowy na tematy mniej ciężkie. Choć niekoniecznie mniej, tylko inaczej.
Otóż drugi z panów okazał się struty po wczorajszej wigiliji, grzybem jakimś, czy cóś. Usiadł był trafem jakimś wiedziony koło mojej skromnej osoby, z kwaśną miną, i jedynie pił, nie jadł. A to mu ziółka gospodyni zaparzyła, a to herbatę ziołową, a to leczniczą nalewkę gospodarz zapodał, a to krople na orzechu, wsio nic, żadnego dobrego skutku.
Zaczęłam zatem dociekać (wiedziona instynktem) co go konkretnie boli, w którym miejscu. I zaproponowałam, że - jeśli tylko żona, siedząca naprzeciw - się zgodzi, przyłożę mu rękę swoją na bolące miejsce. Ostatnio bowiem udało mi się tym sposobem zdjąć czkawkę ze znajomej, która wzięła właśnie na tym samym miejscu przy tym stole usiadła i ją dopadło.
Żona uśmiechnęła się, pan się zgodził, więc przyłożyłam dłoń i trzymałam. Wyjaśniając:
- Hm, to może trochę potrwać. Nie wiem, dwadzieścia, trzydzieści minut. Proszę się nie krępować, jeść, pić, żartować, to nic nie przeszkadza...
Jednak tyle pan nie wytrzymał. Mniej więcej po 10 minutach nagle zbladł i ruszył galopem do łazienki, przepraszając za zamieszanie. W połowie drogi jednak... zasłabł i opadł na podłogę. Nie, nie zemdlał, tylko mu się wata w nogach zrobiła. Facetowi, który dziennie kilkanaście kilometrów przebiega dla zdrowia! Wszyscy podbiegli, zatroskani, pomagać mu w biedzie.
- No, pięknie - rzekłam - ale się narobiło! Proszę się nie martwić, zaraz dojdzie do siebie!
Rzeczywiście wstał, trafił gdzie trzeba. Po jakimś czasie wrócił, wyraźnie pobladły, ale w lepszym stanie. Zawołał wody.
- Odwodniłem się trochę, ale już się lepiej czuję.
Po kilkunastu minutach nabrał wigoru. Zaczęło przechodzić, a moje "moce" wszystkich pozytywnie zainteresowały.
He, sama się z tego pośmiałam na koniec, bo "w trakcie" nieco mnie wypadek stropił, nie powiem. Ale sami powiedzcie, ile można siedzieć na prawosławnej biesiadzie przy pełniutkim stole obok zdrowego wysportowanego chłopa, którego boli brzuch i nic w tej sprawie nie ździełać? Nie dało się. Bogu chwała jednak, udało`sia, zesłał niebiańską pomoc!
Naleweczka na skórkach pomarańczowych była pyszna.

5 komentarzy:

  1. W Anglii leczą nawet konie za pomocą reiki. I nie tylko konie, koty i psy również. Jakbyś była bliżej to bym Cię poprosiła o położenie rąk na kobyłę, bo ma staw napuchnięty.
    pzdr
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na odległość też można reiki wysyłać a zwierzęta pięknie biorą nieraz lepiej niż ludzie bo się nie blokują np.moje koty

      Usuń
  2. Najsmieszniejsza jest odwrotna sytuacja, gdy zwierze uskutecznia reiki na czlowieku. Mialam psa, maltanczyka, ktory zawsze mi sie kladl na brzuchu jak mnie bolal brzuch. Przechodzilo jak reka odjal! termofor nie pomagal, czyli tu nie dzialala wylacznie wyzsza temepratura.
    Przepraszam za tastature :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wy mówicie rei-ki, jak mówię energia życia, każdy ją ma. Tylko nie każdy daje jej przepływać przez siebie. Najlepiej służy temu życie na łonie przyrody i w zgodzie z jej rytmami, świadomie. Przyroda ładuje akumulatory niebywale, na tym polega też tajemnica mocy podlaskich szeptunów. Byli i bywają jeszcze wciąż, choć się wykruszają, niestety, ramieniem Matki Ziemi, Przyrody, która ich otacza od zawsze. Nie jest to jakaś pogańska energia, bo udowodniła swoją obecność w święto Bożego Narodzenia, całkiem jak na weselu w Kanie, hehe ;-))))) ES

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie i przeze mnie nic nie przeplywa w cywilizacji, poza tym ja tu chyba na jakims cieku wodnym siedze, nie wspominajac ducha. Ten kraj zreszta od poczatku sie ze mna "nie zgadza".

      Jaka poganska energia, Ewuniu, jak do szeptunek i batiuszka zachodzi, chociaz nie calkiem oficjalnie to i tak to tajemnica poliszynela :)))

      Usuń