Nieco się ochłodziło, niekiedy popaduje lub tylko pogrzmiewa gdzieś w oddali, pogoda zaczyna przypominać o nadchodzącej jesieni. Nasza umowa z urzędem wciąż nie podpisana. Urzędniczka prowadząca, co prawda, wróciła już z urlopu, ale teraz na urlopie jest jej szef z prawomocnym długopisem. Dostałyśmy jednak zapewnienie, że już teraz nie będzie poprawek i otrzymamy ostateczne (w przeciągu dwóch tygodni) pismo zatwierdzające. W takim razie powoli gromadzimy siły na zamiary.
Na teraz załatwiamy materiały na piec, grillo-wędzarnię i komin, kafle, cegły, zaprawy, żelazne dodatki i glinę (tę ostatnią trzeba sobie samemu nakopać w miejscu tajemnym, do którego bez przewodnika się nie trafi, więc trzeba przewodnika namierzyć i znaleźć, i poprosić). Wszystko to trwa w czasie, nie dzieje się w określonym terminie, tylko mniej więcej, jak to na Podlasiu, tu czas po prostu płynie inaczej, podobnie jak wśród ludów pierwotnych. Właściwie przywykłam już do tego samoistnego tempa, niespodziewanych impulsów do działania i zamierania planów na nieokreśloną porę w przyszłości. Czasem jeszcze Anię to wkurza, ale ona nadal nie wyszła całkowicie z warszawskiego nerwicowego drygu, mimo lat spędzonych na wiosce. Ja nigdy - na szczęście - tego miastowego drygu nie zdobyłam.
Bo zaplanowane zadanie pojawia się, konstytuuje i musi swoje odstać, aby dotarło do umysłów i pamięci ludzi, którzy mają je wykonać. Po okresie czekania (i delikatnego, nie nachalnego przypominania się), które wchodzi niepostrzeżenie w okres bliski zapomnieniu nagle wytryska działanie i sprawy dzieją się szybko, o ile zostały właściwie przygotowane (plany dokładnie określone, materiały i narzędzia zgromadzone, fundusze uruchomione). Bo jeśli nie, to impuls aktywności wypala się na przygotowywaniu prac i nadchodzi kolejny czas bierności. Aż do następnego uaktywnienia.
To nic, że zrobienie futryny i oprawienie drzwi, zamiast obiecanych dwóch tygodni trwa dwa miesiące. Jeśli ktoś chce szczęśliwie żyć na Podlasiu i naprawdę tu korzeń zapuścić musi przywyknąć do takich drobnostek. Podlasiacy (Podlaszucy? a może, hm... Podlechici?) zdecydowanie nie lubią być poganiani, ani z czymkolwiek się ścigać. Bardzo łatwo wzruszają ramionami i mówią: "Jak nie? To nie!", po czym sięgają po piwo.
Urzędy, jw., dają ludowi najlepszy przykład.
Wczoraj na ten przykład spojrzałam przypadkiem na nasze rżysko i oczy przetarłam. Czy mi się zdaje? Czy to może kozy tyle słomy na polu wyjadły, że całkiem zginęła na 1/4 powierzchni? Potem okazało się, że Sławko, w chwalebnym zamiarze walki z po-rozrywkową depresją, sam zajął się zgrabianiem zalegającej słomy w wały. Ania zostawiła plany działania wcześniej zrobione i pobiegła mu pomagać, aby impuls sławkowy właściwie wykorzystać. Nieczęsto się bowiem zdarza.
No, więc słomę zgrabili, po czym nasz niedokończony wóz po-konny uruchomili, do auta podczepili, na pole zajechali i słomę na furę zgarnęli, raz, drugi i trzeci. Sławko potem słomę widłami podrzucał na balkonik, a Ania odbierała i upchnęła w wolnej przestrzeni poddasza obory. Pobiegłam fotografować nasze cudo, z dwóch drabin sklecone, związanych sznurkiem... (majster tak jakoś z kłonicą i dokończeniem woza po podlasku przysypia...).
A co tam, Polak ponoć zawsze potrafi. ;-)
Wozek przedni, tylko kunia z przodu brak!
OdpowiedzUsuńZawitam na chwile na wschodnie rubieze pod koniec miesiaca; chetnie bym zlozyla wizyte :)) jak daleko od miejscowosci Nurzec znajduja sie Wasze wlosci?
Kamphora, napisz na mojego maila, to ci wszystko objaśnię. Chętnie Cię poznam... ;-) Niedaleko w sumie od Nurca jest. Pozdrawiam, Ewa
UsuńPatrzę, patrzę i oczy przecieram. Skąd One tyle białych kóz nabrały? A toż to Misia i dwa Mańki. :-) Wózek przedni.
OdpowiedzUsuńno, tak, fajny, ale dopiero będzie. I kuń aż się prosi. ;-)))
UsuńEwa
"Bo zaplanowane zadanie pojawia się, konstytuuje i musi swoje odstać, aby dotarło do umysłów i pamięci ludzi, którzy mają je wykonać. Po okresie czekania (i delikatnego, nie nachalnego przypominania się), które wchodzi niepostrzeżenie w okres bliski zapomnieniu nagle wytryska działanie i sprawy dzieją się szybko, o ile zostały właściwie przygotowane"
OdpowiedzUsuńPo 9 miesiacach mieszkania w Argentynie musze przyznac, ze tutaj wyglada to zupelnie tak samo. TAK SAMO.
Nie ma sensu kopac sie z zyciem i poganiac. Co najwyzej sie zepsuje i ludzi zrazi do siebie. Ty opisujesz perspektywe Wawa-wioska na pograniczu wschodnim, ale caly czas ten sam kraj.
Ja mam perspektywe Doliny Krzemowej (Kalifornia) i teraz kraju latynoskiego. Normalnie przepasc. Tu wszystko jest zawsze "manana" :)
I powiem jedno: wole taka blizej niesprecyzowana manane (zawsze mozna usiasc, zrelaksowac sie, napic winka, zjesc dobre zarcie i POCZEKAC) niz bieganie z jęzorem na wierzchu, jakie mialam w pracy przez 11 lat. Co mi z tego, ze zarabialam iles-tam-duzo-waznej-kasy jak nawet nie bylo czasu sie tym cieszyc, bo urlopu rocznie moglam miec gora tydzien??? I zapierdzielac po 60 godzin tygodniowo??? Zadne to zycie. Zadne.
Do takiego wniosku, futrzaku, trzeba dorosnąć. I jak się okazuje w praktyce, czasem niektórym się nie udaje. Podlasie, jak i cała ściana wschodnia nie na darmo jest tak słabo zaludniona. Co sobie chwalę swoją drogą. ;-))))
OdpowiedzUsuńEwa
Hm...ale czy to slabe zaludnienie nie wiaze sie tez z tym, ze w porownaniu z reszta Polski gleby sa slabsze i sezon wegetacyjny krotszy, a co za tym idzie ciezej jest zyc bedac zwyklym rolnikiem, a nie wyspecjalizowanym kombinatem wielkoobszarowym?
Usuńfutrzaku, pewnie tak. Patrząc historycznie pewnie i inne przyczyny, polityczne takiego traktowania tej części kraju się znajdą. Ja mam na myśli obecny czas, 10-20 lat, gdy ludzie z kasą pojawiają się na Podlasiu czy w Bieszczadach, szukając spokoju, azylu i sielskiego życia. Otóż trudno jest się tu ostać, nawet gdy ma się kasę. A co dopiero, gdy niewiele, tylko na "styk". Zakorzeniają się tylko pracowici, odporni na emocje i samotność, i umiejący jednak do ludu podlaskiego i jego specjalnej mentalności trafić, a nie dać się mu wmanewrować w swoją tutejszą kołomyjkę. To trudno opisać. Chyba, że w jakiejś powieści.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Ewa S.
Dla mnie ta "niespieszność' ma swój urok,miejskie życie przytłacza a dni pędzą jak szalone(chociaż tak naprawdę tydzień do tygodnia jest podobny)Z czasem dociera do człowieka,że te "dobra kultury"dzieją się nie z nim ale obok niego.
OdpowiedzUsuńWóz "drabiniasty" prezentuje się całkiem,całkiem:)nie śmiem myśleć co będzie dalej:)Dobrze Wam tam,chociaż robota ciężka
pozdrawiam:)