O nawałnicach w Podlaskiem dowiedziałam się z radia. Przypadkiem. Było to w niedzielę. Poszalało w Siemiatyczach, gdzie dachy podobno na 20 metrów daleko fruwały. To ok. 40 kilometrów od nas. U nas pogrzmiało owszem, nieco popadało po południu, podmuchy wiatru złamały dwa kolejne konary ciężkie od jabłek, ale nie przeszkodziło nam to pojechać wieczorem na ukraińskie Dżereła w Czeremsze i posłuchać dwóch zespołów, polskich, z Bielska, ale śpiewających po ukraińsku.
I upałów znów ciąg dalszy.
A ja akurat przy rozpalonej kuchni co dzień. Bo owocujący sad wymusza codzienne zrobienie soku z sokownika (wychodzi na raz od 2,5 do 3 litrów), aby zapełnić piwniczkę na kolejne dwa lata i nie zmarnować daru natury.
Wczoraj trafiłam na Wasz blog i przeczytałam prawie cały.Szczerze podziwiam i życzę aby trud który wkładacie w rozwój zagrody przynosił coraz więcej satysfakcji,przyjemności i opłacalności:)
OdpowiedzUsuńBędę wpadała regularnie i podczytywała co u Was słychać.To taki balsam na moją zmęczoną dużym miastem duszę.Pozdrawiam serdecznie:)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńWitam i dziękuję za zainteresowanie! No, jak dla mnie, to ostatnio przynudzam, bo brak mi czasu na myślenie. ;-))) Pozdrawiam, ES
OdpowiedzUsuń