3 kwietnia 2012

Zająbiste dnie

Spadł śnieg jakieś trzy dni temu i nawet utrzymał się cały dzień. Zdecydowanie ochłodziło się z powodu wschodniego frontu atmosferycznego i silnego wiatru. Wykorzystałyśmy ten czas na prace wewnątrz domu, głównie na docinanie i klejenie glazury w kąciku łazienkowym na górze.
Potem zadzwonił telefon z ogłoszenia i prędko uorganizowała się podróż aż pod Białystok. Z Zofiją i dwiema dziewczynkami Dziuni. Wczoraj, czyli w poniedziałek. Z pewnym smutkiem wyzbyłyśmy się Zosi, w całkiem dobrej formie mlecznej w tym sezonie, a to z powodu zapanowania notorycznej niezgody w klanie białasów i niemożności wypuszczenia całego stada na wybieg. Misia zagięła parol na matkę i postanowiła ją zdetronizować. Skończyło się to raz krwawieniem i zadyszką tak dużą, że odtąd nie były wypuszczane razem, ale albo jedna albo druga. Misia dostała dzikich oczu i nawet rozważałam całkiem poważnie, czy ktoś na nią uroku nie rzucił. Ale chyba nie. Zwyczajnie ta kurduplowata Misia ubzdurała sobie, że nadaje się na przywódczynię i że będzie lepsza w tym od Zofiji, i już. A żeby chociaż miała po temu jakieś rzeczywiste racje! Żadnej, zapewniam!
Zapakowałyśmy dzieciaki do worków i do bagażnika, a Zosia razem ze mną jechała z tyłu samochodu, stojąc na rozłożonej plandece. Ja ją kontrolowałam i od czasu do czasu karmiłam uspokajająco suchym chlebem. Zniosła podróż bez histerii, choć z silnym tłumionym napięciem. Rozglądała się bacznie i przyglądała ciekawie mijanym widokom, z wielką ulgą rozpoznając znajome sobie krajobrazy, pola i lasy, ale za to wyraźnie dziwując się ludzkim osiedlom.
Trafiłyśmy bez większego błądzenia do maleńkiej wioseczki w głębi lasu, w bok od głównej drogi do Białegostoku. Przyjęło nas młode małżeństwo, osiedleńców-zapaleńców z miasta, którzy zdecydowali się podjąć babcine dziedzictwo i spróbować żyć z ziemi jako rolnicy, na wiosce w lesie. Na początek kupili sobie kilka kur i kurcząt z wylęgarni, no i kozy, od nas. Zofija zatem trafić lepiej nie mogła. Dostała dla siebie rozległą obórkę, w której niegdyś cztery krowy stacjonowały i pierwsze co zrobiła to zwiedziła tę nieprawdopodobną dla siebie prywatną przestrzeń. Prawdopodobnie szukając także swojego stada. Wypakowane z worków kaziuczki wyraźnie ją pocieszyły, bo od razu pokazała im rogi. I zaznaczyła, że ona tu rządzi.
Zademonstrowałam nowej właścicielce jak ją doić, szybko pojęła. Objaśniłam kilka tajemnic w jej osobistej obsłudze i charakterze. Bardzo mili i pozytywni młodzi ludzie.
Następnie trafiłyśmy do Le Roy Merlin na zakupy budowlano-ogrodnicze. Zeszło nam dość długo. Ania bowiem wsiąka w wielkich sklepach i wyciąga ją stamtąd tylko mój ból głowy i oklapłe samopoczucie. Wszelkie supermarkety ciągną ze mnie energię jak wielkie pijawy.
Ale zakupy udane. Przywiozłyśmy kilka krzewów porzeczek, czarnych, czerwonych i białych, jaśmin, różę pnącą, borówkę amerykańską, mieczyki i trochę ziół do przesadzenia na spiralę. Do domu zaś kilka metrów deski podłogowej do wyłożenia w kąciku kuchennym na górze. Płyta osb wygląda bowiem tragicznie. I zdecydowałyśmy się ją przykryć. Poza tym jeszcze tapetę do malowania i klajster.
W drodze powrotnej, na Narwi zobaczyłam pływające łabędzie. Jakoś na razie nie zdołałam zobaczyć bociana, choć Ania widziała ich już kilka. Ale ona ma lepszy wzrok i jest bystrzejsza ode mnie.
Strasznie piździło w tym Białymstoku i okolicach, iście po rosyjsku. Zdecydowanie na naszym południu podlaskim było i jest cieplej. Dzisiaj już pogoda się wyciszyła i wyjrzało nawet słońce zza chmur. A ponieważ wiatr ustał w ciągu dnia od rana, sunęły przez niebo ogromne ilości kluczy żurawich, gęsich i nie wiem jeszcze jakich. Jeden za drugim. Napełniając niebo wielkim wiosennie radosnym klangorem.
My zaś pracowałyśmy pilnie w ogródku. Chcąc wykorzystać położenie Księżyca w ognistym znaku Lwa, sprzyjającym krzewom owocującym i kwiatom do godziny mniej więcej 15. Ania wyznaczyła miejsce, przyniosła skompostowanej gleby i wody, a ja wykopałam dołki, posadziłam (podobno mam dobrą rękę do sadzenia, Ania tak twierdzi), podlałam i opatuliłam świeże krzaczki słomianymi chochołami. Jak na zimę. Czemu? Dopóki nie skończymy płota jest to zabezpieczenie przed pazerną na zielone Gusią i kurami. Zresztą nocą są jeszcze przymrozki, więc będzie to dodatkowa ochrona dla supermarketowych pieszczochów.
Zioła znalazły miejsce na spirali. Zresztą na spółkę z posadzonym kilka dni temu czosnkiem niedźwiedzim. Który mamy zamiar reaktywować w okolicy, przynajmniej na swoim terenie. Bo z relacji pani Heli wiemy, że w swoim dzieciństwie i młodości ruszała na wiosnę do lasu razem z innymi dziećmi po liście pachnące czosnkiem (nie znała ich nazwy), czyli czosnek niedźwiedzi był tu rośliną naturalnie bywałą, ale wytrzebioną.
Na koniec przycięłyśmy odpowiednio i przybiłyśmy do słupków resztę świerkowych i dębowych (z odzysku ze starego płota, tak! są jeszcze zdatne do tego) przęseł.
O innym osiągnięciu dnia, tj. o pierwszym w tym roku serze typu gouda uwarzonym nie wspomnę...

6 komentarzy:

  1. Czyli u Was praca wre! U nas troszku skląsło ostatnio. To przez te wiatry, bo faktycznie piździ jak na uralu.
    A swoją drogą ciekawa jestem, czy na naszej ciężkiej, żuławskiej glebie przyjąłby się czosnek niedźwiedzi. Jak myślisz?
    Pozdrawiam
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, zaczytałam się z łezką w oku, może dlatego, że ja wciąż rozdarta między miastem i wsią, czuję skowyt duszy jak tylko pojawia sie pogoda sprzyjająca pracom polowym i jakie takie warunki księżycowe.
    Ale OK, nie będę się nad soba użalać, bo na wieś ruszam już za kilka dni, powiem tylko, że piękny ten Twój post i pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A więc pojechała Zośka w świat. Cieszę się, że w dobre miejsce trafiła.

    OdpowiedzUsuń
  4. Marto, ja też. W inne zresztą nie wydałybyśmy jej. Rozwiązało nam to problem, przynajmniej na razie. Choć brakuje mi tej długiej brody i upartego charakterku, ale w hodowli trzeba zachowywać dystans, to już wiem.
    Asiu, nie wiem jak czosnek zachowuje się poza swoim naturalnym terenem występowania. Ale spróbować zawsze można! ;-)
    Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojejej... jak fajnie się udało ze sprzedażą kózek!
    A ogłoszenia dajecie w lokalnych gazetach, czy w necie?
    Wszystkiego dobrego w związku z Wielką Nocą i nie tylko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za życzenia, wzajemnie :-) Wesołych Świąt
      u nas święta katolickie, za tydzień prawosławne, więc jest co świętować :-)
      ogłoszenia dajemy wyłącznie w prasie lokalnej

      Usuń