Spadł śnieg jakieś trzy dni temu i nawet utrzymał się cały dzień. Zdecydowanie ochłodziło się z powodu wschodniego frontu atmosferycznego i silnego wiatru. Wykorzystałyśmy ten czas na prace wewnątrz domu, głównie na docinanie i klejenie glazury w kąciku łazienkowym na górze.
Potem zadzwonił telefon z ogłoszenia i prędko uorganizowała się podróż aż pod Białystok. Z Zofiją i dwiema dziewczynkami Dziuni. Wczoraj, czyli w poniedziałek. Z pewnym smutkiem wyzbyłyśmy się Zosi, w całkiem dobrej formie mlecznej w tym sezonie, a to z powodu zapanowania notorycznej niezgody w klanie białasów i niemożności wypuszczenia całego stada na wybieg. Misia zagięła parol na matkę i postanowiła ją zdetronizować. Skończyło się to raz krwawieniem i zadyszką tak dużą, że odtąd nie były wypuszczane razem, ale albo jedna albo druga. Misia dostała dzikich oczu i nawet rozważałam całkiem poważnie, czy ktoś na nią uroku nie rzucił. Ale chyba nie. Zwyczajnie ta kurduplowata Misia ubzdurała sobie, że nadaje się na przywódczynię i że będzie lepsza w tym od Zofiji, i już. A żeby chociaż miała po temu jakieś rzeczywiste racje! Żadnej, zapewniam!
Zapakowałyśmy dzieciaki do worków i do bagażnika, a Zosia razem ze mną jechała z tyłu samochodu, stojąc na rozłożonej plandece. Ja ją kontrolowałam i od czasu do czasu karmiłam uspokajająco suchym chlebem. Zniosła podróż bez histerii, choć z silnym tłumionym napięciem. Rozglądała się bacznie i przyglądała ciekawie mijanym widokom, z wielką ulgą rozpoznając znajome sobie krajobrazy, pola i lasy, ale za to wyraźnie dziwując się ludzkim osiedlom.
Trafiłyśmy bez większego błądzenia do maleńkiej wioseczki w głębi lasu, w bok od głównej drogi do Białegostoku. Przyjęło nas młode małżeństwo, osiedleńców-zapaleńców z miasta, którzy zdecydowali się podjąć babcine dziedzictwo i spróbować żyć z ziemi jako rolnicy, na wiosce w lesie. Na początek kupili sobie kilka kur i kurcząt z wylęgarni, no i kozy, od nas. Zofija zatem trafić lepiej nie mogła. Dostała dla siebie rozległą obórkę, w której niegdyś cztery krowy stacjonowały i pierwsze co zrobiła to zwiedziła tę nieprawdopodobną dla siebie prywatną przestrzeń. Prawdopodobnie szukając także swojego stada. Wypakowane z worków kaziuczki wyraźnie ją pocieszyły, bo od razu pokazała im rogi. I zaznaczyła, że ona tu rządzi.
Zademonstrowałam nowej właścicielce jak ją doić, szybko pojęła. Objaśniłam kilka tajemnic w jej osobistej obsłudze i charakterze. Bardzo mili i pozytywni młodzi ludzie.
Następnie trafiłyśmy do Le Roy Merlin na zakupy budowlano-ogrodnicze. Zeszło nam dość długo. Ania bowiem wsiąka w wielkich sklepach i wyciąga ją stamtąd tylko mój ból głowy i oklapłe samopoczucie. Wszelkie supermarkety ciągną ze mnie energię jak wielkie pijawy.
Ale zakupy udane. Przywiozłyśmy kilka krzewów porzeczek, czarnych, czerwonych i białych, jaśmin, różę pnącą, borówkę amerykańską, mieczyki i trochę ziół do przesadzenia na spiralę. Do domu zaś kilka metrów deski podłogowej do wyłożenia w kąciku kuchennym na górze. Płyta osb wygląda bowiem tragicznie. I zdecydowałyśmy się ją przykryć. Poza tym jeszcze tapetę do malowania i klajster.
W drodze powrotnej, na Narwi zobaczyłam pływające łabędzie. Jakoś na razie nie zdołałam zobaczyć bociana, choć Ania widziała ich już kilka. Ale ona ma lepszy wzrok i jest bystrzejsza ode mnie.
Strasznie piździło w tym Białymstoku i okolicach, iście po rosyjsku. Zdecydowanie na naszym południu podlaskim było i jest cieplej. Dzisiaj już pogoda się wyciszyła i wyjrzało nawet słońce zza chmur. A ponieważ wiatr ustał w ciągu dnia od rana, sunęły przez niebo ogromne ilości kluczy żurawich, gęsich i nie wiem jeszcze jakich. Jeden za drugim. Napełniając niebo wielkim wiosennie radosnym klangorem.
My zaś pracowałyśmy pilnie w ogródku. Chcąc wykorzystać położenie Księżyca w ognistym znaku Lwa, sprzyjającym krzewom owocującym i kwiatom do godziny mniej więcej 15. Ania wyznaczyła miejsce, przyniosła skompostowanej gleby i wody, a ja wykopałam dołki, posadziłam (podobno mam dobrą rękę do sadzenia, Ania tak twierdzi), podlałam i opatuliłam świeże krzaczki słomianymi chochołami. Jak na zimę. Czemu? Dopóki nie skończymy płota jest to zabezpieczenie przed pazerną na zielone Gusią i kurami. Zresztą nocą są jeszcze przymrozki, więc będzie to dodatkowa ochrona dla supermarketowych pieszczochów.
Zioła znalazły miejsce na spirali. Zresztą na spółkę z posadzonym kilka dni temu czosnkiem niedźwiedzim. Który mamy zamiar reaktywować w okolicy, przynajmniej na swoim terenie. Bo z relacji pani Heli wiemy, że w swoim dzieciństwie i młodości ruszała na wiosnę do lasu razem z innymi dziećmi po liście pachnące czosnkiem (nie znała ich nazwy), czyli czosnek niedźwiedzi był tu rośliną naturalnie bywałą, ale wytrzebioną.
Na koniec przycięłyśmy odpowiednio i przybiłyśmy do słupków resztę świerkowych i dębowych (z odzysku ze starego płota, tak! są jeszcze zdatne do tego) przęseł.
O innym osiągnięciu dnia, tj. o pierwszym w tym roku serze typu gouda uwarzonym nie wspomnę...
Czyli u Was praca wre! U nas troszku skląsło ostatnio. To przez te wiatry, bo faktycznie piździ jak na uralu.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą ciekawa jestem, czy na naszej ciężkiej, żuławskiej glebie przyjąłby się czosnek niedźwiedzi. Jak myślisz?
Pozdrawiam
Asia
Oj, zaczytałam się z łezką w oku, może dlatego, że ja wciąż rozdarta między miastem i wsią, czuję skowyt duszy jak tylko pojawia sie pogoda sprzyjająca pracom polowym i jakie takie warunki księżycowe.
OdpowiedzUsuńAle OK, nie będę się nad soba użalać, bo na wieś ruszam już za kilka dni, powiem tylko, że piękny ten Twój post i pozdrawiam ciepło :)
A więc pojechała Zośka w świat. Cieszę się, że w dobre miejsce trafiła.
OdpowiedzUsuńMarto, ja też. W inne zresztą nie wydałybyśmy jej. Rozwiązało nam to problem, przynajmniej na razie. Choć brakuje mi tej długiej brody i upartego charakterku, ale w hodowli trzeba zachowywać dystans, to już wiem.
OdpowiedzUsuńAsiu, nie wiem jak czosnek zachowuje się poza swoim naturalnym terenem występowania. Ale spróbować zawsze można! ;-)
Pozdrawiam, Ewa
Ojejej... jak fajnie się udało ze sprzedażą kózek!
OdpowiedzUsuńA ogłoszenia dajecie w lokalnych gazetach, czy w necie?
Wszystkiego dobrego w związku z Wielką Nocą i nie tylko!
Dziękujemy za życzenia, wzajemnie :-) Wesołych Świąt
Usuńu nas święta katolickie, za tydzień prawosławne, więc jest co świętować :-)
ogłoszenia dajemy wyłącznie w prasie lokalnej