Prazdnikowa niedziela, ciepła, słoneczna, o tyle okazała się niebywała, że wsiąknęłyśmy na wiosce już zaraz po dojeniu i południe nas wypluło z objęć Starszyzny już w całkiem dobrze podkręconym humorze. Dobrze, że wczoraj Ania upiekła ciasto przekładane kremem i było z czym wyjść do ludzi.
A zaraz po południu nasz sąsiad zza lasa się pojawił i tak całe popołudnie zbiegło na miłym tarasowaniu przy cebulowej zupie i herbacie tybetańskiej w czajniczku parzonej, polewanej do pozostałej części owego słodkiego przekładańca. Oraz na rozważaniach osiedleńczych. Czyli dyskusjach o remontach, majstrach, metodach, celach, targetach i sposobach okiełznania po swojemu dzikiej bestii zwanej Zarabianiem na Wsi.
Niewiele żeśmy wymyślili, co najwyżej podzieliśmy się własnymi wnioskami już wyciągniętymi z rozmaitych konfrontacji marzeń i życzeń z rzeczywistością.Naszym wnioskiem jest: zarabiać na czym się da i co tylko się umie robić. Fantazjować i przekazywać fantazje dalej. Radzić sobie samemu w czym się da. Umieć cieszyć się małym. Nie liczyć na wielki zysk. Dobrze, jeśli nakład się zwróci. Wykorzystywać dary ziemi, sadzić, hodować, zbierać, to daje jedzenie i opał, czyli konkretne oszczędności. Pracować, nie lenić się. Wcielać w życie co się akurat pozwala wcielić. Uczyć się nowych rzeczy. Mieć otwarte spojrzenie i szeroki rozmach. To sprawia, że się jakoś kręci i nie zawala.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz