Wczoraj od rana do 19 godziny Księżyc szedł po niebie w tzw. pustym biegu. Astrologowie przestrzegają wtedy przed rozpoczynaniem czegokolwiek, gdyż nie ma owo działanie szans na szczęśliwe zakończenie. Tymczasem czekałyśmy na ważne pismo kończące procedurę czekania, z urzędu, po którym można by zacząć remont ostatniego budynku w naszym obejściu. Czekając rozpoczęłyśmy opróżnianie z gratów pracowni, przewożąc je pracowicie taczką do lamusa. Na koniec nadjechał listonosz, pismo dostarczył i okazało się, że urząd działa teraz na pustym biegu i wiążącą odpowiedź przyśle dopiero po długim weekendzie, nie wyrobił się bowiem w czasie... Jakoś to bardziej urzędowo ujęto, ale sens przekazuję taki, jak jest naprawdę.
I niedługo potem pojawiła się mocno zaaferowana pani Marusia, mająca problemy językowe z dogadaniem się przez telefon z kierownikiem wylęgarni, w której zamówiła wcześniej partię gąsiątek. Bardzo jej zależało na gąskach. Hoduje je co roku, zostawiając parkę na zimę, która odradza stado na wiosnę. Jednak w zeszłym roku nic z tego nie wyszło, mimo, że zostawiła trzy "huski" i jednego "husaka". Husak wielki gieroj był, "ha, ha, ha!" - głośno krzyczał i syczał, ale co do husek, nie grał z nimi. Nie interesowały go w ogóle. Kiedy jedna huska usiadła na jajach okazało się, że są puste. Husak poszedł pod nóż. I wtedy okazało się, że miał "jajiczka malienkije kak zierno boba"...
- Da, ja nie znała pacziemu niekataryje nie choczut żeniatsa, no, tiepier uże znaju - uśmiechnęła się pani Marusia.
I w narzekania, że na Białorusi w inkubatorze (oni tak wylęgarnię nazywają) mnogo husok, ale przewieźć przez granicę nie można. A w Polsce husok mało, drogie (11 złotych sztuka) i nie można dostać, nawet, gdy zadatek się dało, tak jak ona. Dogadała się jednak z kierownikiem, że zamiast husok kaczki jej sprzeda, tuczne, francuskie. Po 8. Tylko źle zrozumiała i zamiast na 18 pojechała wczoraj z samego rana do miasta, gdy kaczek jeszcze nie było. Na pusto wróciła i teraz po pomoc w porozumieniu się przyszła.
W efekcie, niespodziewanie, gdy Księżyc właśnie z pustego biegu wszedł w pełny, tj. w aspekt planetarny na niebie w nowym znaku zodiaku, ok. 19 (bośmy się jeszcze zajęły przenoszeniem reszty gratów), Ania dogadała się z kierownikiem wylęgarni, że można dziś przyjechać jeszcze, bo urzęduje do 20, kaczki są i czekają. Niewiele myśląc, wsiadły obie z panią Marusią w samochód i w nieco ponad godzinę przywiozły "ciplonki" do domów. I tak niespodziewanie karmimy od wczoraj 10 kaczek francuskich. W wielkim nie-pustym pudle, ustawionym na ciepłej kuchni.
Ja te ich "francuskie" kaczki kupiłam w zeszłym roku. Zostawiłam 2 kaczki i kaczorka na zimę coby z wiosny stadko powiększyć. Kaczki rok skończyły a jajek jak nie było tak nie ma. Co prawda kaczuchy na francuskie to tak mało wyglądają a pisklaki podobne i rozróżnić ciężko było. Co się okazało? Kaczki nie francuskie były a mulardy, bezpłodne... Za to gąska wysiedziała 6 gąsiątek, śliczne, żółciutkie. Niestety 3 się utopiły w garnku z wodą. A myślałyśmy, że potrafią pływać...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że chociaż smaczne są! ;-) Nie mam zamiaru zostawiać kaczek, więc w sumie żadna strata. Ale dobrze wiedzieć. Tego już niestety ludzie z wylęgarni powiedzieć nie chcą otwarcie. Mówią: "może tak, może nie"... handlowi obłudnicy. Nad gęsiami popracujemy jeszcze, ale w przyszłym roku, jak urządzimy dla blaszkodziobych specjalny wybieg. W większej gromadce są trudne do zniesienia, zwłaszcza dla obcych. ;-) W tym roku mam apetyt na kaczyznę i czerninę, której od czasów dziecięcych, gdy babcia ją przyrządzała w sezonie na rodzinne obiady niedzielne, nie jadłam.
OdpowiedzUsuń