Zdecydowanie nie lubię upałów. Większość czasu spędzam teraz w zacienionym i chłodnym domu, przy gospodarskich zajęciach (oprócz dojenia sprzątanie, karmienie kotów i psów, zmywanie, praca z mlekiem i serowarzenie, wynoszenie popiołu, przynoszenie opału, palenie w piecu, gotowanie, znów zmywanie, zamiatanie, mopowanie itp.). Są one tego typu, że ich "nie widać". Tzn. gdy nie widać, że coś było robione, to właśnie jest posprzątane i zagrzane i mnóstwo czynności zostało włożonych w ów chwiejny stan oczyszczenia. Niestety, zazwyczaj reszta domowników, tzn. ci którzy tego nie robią, uważają, że ktoś, kto siedzi w domu i pilnuje porządku właśnie "nic nie robi", leni się, wypoczywa. No, bo nic nie widać zrobionego. Oj, mieliby się z pyszna, gdyby tak zastrajkować! i naprawdę przestać wykonywać to, co zwykle.
Oczywiście, ma się to jakoś do schematu, że mężczyzna przynosi "ciężko zarobione" pieniądze do domu, za które jego żona wypoczywa w czyściutkim domu. Owa czystość spada z nieba, posiłki gotują się i podają same, kurze same się ścierają, statki zmywają, ubrania piorą, suszą i prasują, dzieci nakarmione i umyte, z odrobionymi lekcjami wychodzą do szkoły i wracają z niej pod opieką, itd. itp. W dzisiejszych czasach trochę ten schemat się rozluźnił i pozmieniał, zwłaszcza w Mieście, często zależny jest od temperamentu, a nie od płci. Na wsi tradycyjne role wymusza sama przyroda i fizyka ciała. Ale główna zasada jakoś nie zmienia się. Domownicy zewnętrzni, czyli ci nastawieni ekstrawertycznie ku światu i pracujący w widoczny i wyczuwalny (na koncie bankowym i prestiżowo) sposób, bardzo rzadko zajmują się sprawami wewnętrznymi, choćby dla oddechu. Lekceważą też pracę tych drugich-wewnętrznych, często też skłonni są wytykać mankamenty ich codziennej krzątaniny. W stylu: "Nie pracujesz, nie zarabiasz, nic nie robisz, choćbyś kurz z lampy starł/a!"...
Tak nawiasem mówiąc, tego rodzaju tekst najczęstszy jest w ustach mężczyzny-pedanta-dominanta (to typ, którego osobiście nie cierpię i nie ma go wśród moich bliskich męskich znajomych wcale) oraz w ustach... teściowych, gloryfikujących w oczach swych utraconych synów własną osobę jako wzór super-kobiety (te znam z opowieści koleżanek i kobiet z rodziny).
Ja mam lepiej, ale czy tak bardzo?
Krótki wzrok sprawia, że nie do-widzę kurzu w różnych zakamarkach, tak samo na lampie jak na podłodze (na czworakach nie chodzę). Wprawia mnie to w okropny stres, gdy nagle spojrzę, a dzieje się to np. w trakcie wizyty jakiegoś gościa. A poza tym i ja, choć introwertyczka z natury, mam swoje zewnętrzne zajęcia i zainteresowania, które czasu wymagają. A że nie biegam wtedy po ludziach, nie załatwiam setki spraw, nie dźwigam ton ciężarów, nie wbijam gwoździ, niczego nie reprezentuję, to już nie moja "wina". Z mokrymi od ciągłego maczania w różnych płynach rękami zasiadam do komputera (przed laty była to maszyna do pisania) w biegu, z jakąś myślą, pomysłem rozwiązania Tajemnicy Wszechświata albo Istotnym zapytaniem, na kilka albo kilkanaście minut w ciągu dnia pracy. Skupiona na jednym, zapominam o drugim i trzecim. No, należę do roztargnionych. Mogłabym czasem pomylić kapelusz z parasolem. To sprawia, że moje główne domowe zajęcie mimo wszystko nie jest wykonywane z powołaniem i odpowiednią atencją, ot, na odwal się. Przykro mi, wstyd mi, ale to prawda i już, fakt.
Ania, która należy do ekstrawertyków, i większość czasu zajmuje się najpilniejszymi sprawami poza domem (pole, pasienie kóz, remonty, organizowanie, zakupy, urzędy, interesy różnego typu i zajęcia kulturalne) czasem miewa natchnienie domowe, czyli introwertyczne. A to coś upichci, upiecze (moja bardzo słaba strona), a nawet posprząta szybko i sprawnie. Nie traci jednak czasu na rozmyślania inne, niż rozgryzanie tajemnicy jakiegoś ściegu czy splotu, albo kroju. Działamy w różnych kierunkach, choć z podobnym temperamentem. Bo i ona bywa roztargniona i zapomina, zwłaszcza, gdzie coś ważnego ukryła, aby nie zgubić.
Z innych faktów: kozy w miarę rośnięcia trawy, dają coraz więcej mleka. Żuczki od Gwiazdy zostały odstawione właśnie do boksu młodzieżowego. Wczoraj, w oka mgnieniu zakwitły śliwy i czeremchy w naszym przydomowym ogródku, po dwie. Grillujemy (zamiast gotowania obiadu) pośród aromatu drzew i brzęczenia pyłkolubnych owadów. Kaczęta rosną przy nas szczęśliwie, wyzbywając się anielskiego puchu i wyglądają już jak mało zgrabne wyskubki.
I tyle relacji z codzienności na wsi.
Te prace których nie widać, najwięcej zawsze zabierają i czasu i energii.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
święte słowa!:)
OdpowiedzUsuńOj tak!
OdpowiedzUsuńEfekty prac domowych są widoczne tylko przez chwilkę, bo to co umyte, wyprane - znów się zbrudziło. Ugotowane, upieczone - zjedzone. Zamiecione - zaśmiecone.
Najdłużej nie znika ser dojrzewający :)
Wczoraj zginęło nam, to znaczy koziej matce, najmłodsze, kilkudniowe koźlątko. Straszna łajza. Szukaliśmy go przez ponad godzinę po całym obejściu i okolicy. Szukaliśmy razem z grupą miejskich gości i miałam okazję zobaczyć różne miejsca ich oczami. To było traumatyczne przeżycie! Zwłaszcza zakamary stodoły ...
Pozdrowienia!
Prace domowe nigdy sie nie koncza - to raz.
OdpowiedzUsuńCzysty dom jest oznaka zmarnowanego zycia (clean house is the sign of a wasted life) - to dwa.
Chyba nic wiecej nie trzeba dodawac ;-))
pozdrawiam!
A.S.
Dom jest do mieszkania a nie do sprzątania!
OdpowiedzUsuńDaimyo,. widać że mieszkałeś tylko w mieście. Na wsi inaczej się brudzi w mieszkaniu, niż w mieście, tu się odbywa część codziennej pracy zarobkowej. Znam osiedleńców, którzy utrzymują w swoich domach sterylność po miejsku, ale oni prawie na dwór nie wychodzą, a jak wyjdą to w pantofelkach, a nie w gumiakach. I nie mają nic wspólnego ze wsią, no, może oprócz posiania kwiatków pod domem albo koszenia trawnika kosiarką oczywiście. Jeśli ktoś "bawi się" w rolnictwo jest jak jest. Pewnym rozwiązaniem bywa kuchnia letnia, wyprowadzająca niektóre brudzące prace poza mieszkanie. Właśnie nad tym pracujemy. ;-) Pozdrowienia, ES
OdpowiedzUsuń