14 kwietnia 2012

Gliniane czary

Uch, po całym dniu spędzonym w ogródku, a w nim budowania kolejnych grządek, siania, sadzenia, organizowania przestrzeni i dyskutowania o szczegółach usiąść wreszcie na tarasie i potarasować sobie przy czajniczku gorącej tybetańskiej herbaty, przywiezionej prosto z Nepalu, zakąszanej świeżym kozim serkiem z pieprzem odkrawanym nożem w dowolnej ilości, to ulga niosąca poczucie niesamowitego spokoju. Ania nie umie usiedzieć nic nie robiąc. Zaraz wyciąga wilgotny kawał gliny i zaczyna lepić kolejną miseczkę. Jest już całkiem dobra w tworzeniu naczyń użytkowych. Narzeka przy okazji na niewielkie zdolności manualne niektórych uczestników warsztatów w domu kultury, tak samo małych jak całkiem dużych.
- No, to daj kawałek. Sprawdzę, czy ja mam zdolności manualne - śmieję się i natychmiast dostaję niewielką grudkę do rąk.
Szybko kształtuję palcami pierwszą lepszą istotkę, która przychodzi mi do głowy. Siedzącego koziołka.
- I jak oceniasz?
- No, pierwsza figurka, jaką ktoś uczynił przy mnie z pełnym podobieństwem do oryginału!
Tak zachęcona, postanawiam ulepić cały nasz inwentarz. Będzie się mieścił na dużym talerzu...

2 komentarze:

  1. A ja dzis kury przywiozlam... :) Szukam kozy na sprzedaz, ale musze najpierw sie zarejestrowac zeby dostac numer "trzymacza" koz, he he

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli kolejne talenty odkryte :-) Gratulujemy i czekamy na efekty w postaci fotorelacji :-)

    OdpowiedzUsuń