2 listopada 2010

Lokalne rozwiązania a planetarny chaos

Pewien internetowy znajomy podesłał mi film twórcy "Green Beautiful" Coline Serveau, który w tłumaczeniu z francuskiego brzmi: "Lokalne rozwiązania światowego bałaganu". Leciał w tym roku we francuskich kinach.
Jest to ważne przesłanie uświadamiające wszystkich, tak rolników jak mieszkańców miast i konsumentów żywności, nad jaką przepaścią stanęła planeta. Zarządzana złodziejsko i przestępczo przez skorumpowane rządy, eksploatowana do granic przez korporacje, zatruwana chemią i nawozami sztucznymi, które "zrodziły się z wojny", czyli zaczęły być sprzedawane na siłę rolnikom po II wojnie światowej przez dawne koncerny zbrojeniowe, produkujące bomby i broń chemiczną.
Realizatorzy wędrują przez kontynenty i wszędzie widzą i słyszą to samo. Wypowiadają się ludzie z Brazylii, Afryki Północnej, Francji, Włoch, Ukrainy i Indii. Tak samo prości jak wykształceni, z wieloma fakultetami.
Ziemia jest niszczona i gwałcona. Przez zmaskulinizowany i zracjonalizowany system oparty na zysku.
Jednocześnie film skupia się na pokazaniu alternatywy, jaką jest rolnictwo organiczne. Które potrafi szybko uzdrowić zmartwiałą glebę i przywrócić w niej różnorodność życia. I smaków, które daje w obfitości. Wypowiadający się reprezentują tę właśnie ścieżkę rozwoju.
Porzucili ślepą wiarę w wyższość rolnictwa intensywnego i chemicznego i wybrali współpracę z Matką Ziemią. Czasem przeszli przez osobisty dramat przemiany z rolnika-rekordzisty (jak pewien chłop indyjski czy dyrektor ukraińskiego kołchozu), czasem oparli się namowom przejścia na nowoczesne technologie w czasach, gdy były wdrażane (jak pewien samotny rolnik francuski), niektórzy studiowali zanikłe w Europie dziedziny nauki, takie jak mikrobiologia gleb i sami zaczęli robić badania, których już od lat nie wykonują zachodnie laboratoria.
Wszyscy są do siebie podobni pod jednym względem, głębokiej troski o życie ziemi, o przyrodę, i miłość do pracy rąk, z której żyją oni i ich rodziny. Dodajmy, szczęśliwe rodziny, nie dotknięte patologiami.
Film niepokoi, ale i zostawia nadzieję. Że ludzie się ockną i zdążą uratować planetę, swoją matkę.
Wydaje mi się osobiście, że za mało niepokoju przekazał. Że tragedia, która się dzieje została zbytnio rozjaśniona uśmiechami tych szczęśliwych rolników i obrońców bio-różnorodności. Ale może lepiej zabrać się samemu do działania, bo czasu zostało niewiele, raptem kilka lat, żeby się okopać do przetrwania najgorszego? A nie gadać po próżnicy?
W przekazach rolników zwłaszcza zachodnich, ale i południowoamerykańskich było wiele myślenia o katastrofie. Francuz sprzedający bezpośrednio swoje warzywa klientom z Paryża mówi, że Paryż w razie kryzysu ma zapasy jedynie na 4 dni. Jeśli przymuszona głodem ludzka szarańcza ruszyłaby na wieś, pożarłaby całą jego pracę w jednym momencie. Żyje z tego powodu w strachu. Jest jednym z niewielu małorolnych gospodarzy w tym rejonie. A w ostatnim czasie jeszcze ich liczba się zmniejszyła.
Film nie szafuje modnymi hasłami. Wyraz permakultura nie pada tam ani razu, choć jest pean na temat rolnictwa bezorkowego (głoszony przez francuskie małżeństwo mikrobiologów gleby). Jest wzmianka o biodynamice i jego twórcy oraz piękny leśny ogród uprawiany w Indiach. I pokaz przyrządzania przez indyjskich chłopów preparatów chroniących sadzonki ryżu przed szkodnikami. Ogólnie wszyscy pracują ze ściółkowaniem, nawożeniem naturalnym, gnojem zwierzęcym i kompostem. Zbierają własne nasiona i chronią stare odmiany roślin.
Na koniec może dodam opowieść naszej pani sąsiadki. Warto słuchać starych ludzi pod tym względem. Oni nie wierzą w propagandę nawozowo-chemiczną, bo widzieli inne rzeczy na własne oczy.
Nasza wioska ma najsłabsze gleby V i VI klasy, wydarte przez karczunek lasowi kilkadziesiąt lat temu.
- Myśmy gospodarzyli tak - opowiada - Trzymało się kilkanaście świń, 3-4 krowy, konia i kury. Jak chłopy gnój z chlewa i obory wyciągali to było tego z 12 fur naraz. To wszystko szło na pole. Rzucaliśmy pod ziemniaki, co trzy lata. Po ziemniakach szedł owies, a po owsie żyto. I znowu gnój i kartofle. Wtedy ziemia rodziła, kłosy były duże, a snopy ło, takie (pokazała w objęciu). No, ale byli na wiosce i tacy, którzy mieli gorszą od nas ziemię, a większe plony. Ło, takie (pokazała znowu, rozszerzając ramiona). Ale oni więcej nawet zwierząt trzymali i nawozili ziemię co roku, bo nie mieli co z gnojem robić. Ziemia dawała zawsze, nie kaprysiła. No, a teraz? Kogo stać na saletrę? na oprysk? Tyle ile zasiejesz to i zbierzesz, a czasem nawet mniej... Tyle kabanów czy kur, które można tym utrzymać daje gnoju ledwie pod zagonek kartofli i warzywniak za stodołą. No, i starzy jesteśmy, dzieci nie chcą na wsi robić, w dyrektory poszły, ech...

9 komentarzy:

  1. wiesz co mnie wkurza; to, że ludzie na hasło "ekologia" kiwają z politowaniem głową i mówią: " ale co my możemy zrobić, no taki kurde świat...".
    Szlag mnie trafia jak takie dyskusje obserwuję! Ekologia jest modna, ba- nawet trendy, ale jedynie w nazwie...
    ech, nawet nie chce mi się rozpisywać n/t tej znieczulicy i NIEŚWIADOMOŚCI...
    Globalna gospodarka- he, he....
    no, co: święta idą trzeba mieć przecież tradycyjnie zieloną i pachnącą choinkę. Też.

    OdpowiedzUsuń
  2. dzieki za inspiracje. wiem juz co dzis ogladam
    znalazlam w sieci, z angielskimi napisami tutaj: http://www.foodmatters.tv/_webapp/The%20Green%20Beautiful

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz na myśli, że przed rozpoczęciem nawożenia nawozami syntetycznymi ziemia dawała stabilniejsze i wyższe plony?

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas się mówi, że przed wojną zimy były zimniejsze, lata cieplejsze, a deszcz rzędami padał i można było suchą nogą między rzędami przejść... każdy pamięta swoje dzieciństwo, młodość i czasem nawet okres pełni sił (ale to już rzadko, bo wtedy zwykle zaczyna do nas docierać rozmiar życiowej klęski, jaką ponieśliśmy...) tylko z najlepszej strony...

    Inna sprawa, że taki efekt jest lokalnie możliwy. W końcu zużycie nawozów sztucznych w Polsce od lat systematycznie maleje - bodaj czy nie od jakichś 30 lat - po prostu dlatego, że ludzi coraz mniej na nie stać. A że istotnie zwierząt też hoduje się coraz mniej, to nawozić po prostu nie ma czym. U nas cena obornika osiągnęła 90 zł/tonę (za samo tylko dowiezienie, rozrzucenie po polu płatne osobno). I raczej nie spadnie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Czaroffnico, każdy może wspomóc Matkę. Nawet jeśli mieszka w mieście. Jeśli tylko zacznie aktywnie szukać ścieżek do rolnika na wsi i tam bezpośrednio kupować zdrową żywność, ignorując koncerny.
    Świerszczu. film nazywa się w oryginale
    "Solutions locales pour un desordre global", reż. Coline Serreau
    i można go ściągnąć stąd:
    http://www.megaupload.com/?d=04EYUN4D
    Dysponuję napisami polskimi, lecz muszę spytać ich autora o zgodę, wtedy chętnie je prześlę.
    Wojtku, tak wynika z przekazu ludzi występujących w w.w. filmie. Popyt na nawozy syntetyczne i pestycydy został sztucznie stworzony i wymuszony np. dotacjami. Po II wojnie światowej (choć i I miała swój udział z nadwyżkami produkcji gazów trujących w Niemczech). Do tamtej chwili rolnictwo było niezależne od przemysłu (no, trochę maszyn) i samowystarczalne.
    Boskowolny, nasza sąsiadka nie wspomina czasów przedwojennych, a swojej pracy na roli (dziś jest emerytką, hodującą tylko 2-3 kabany rocznie i 20-30 kur niosek). Tak działo się na Podlasiu jeszcze w latach 90-tych zeszłego stulecia!
    Pozdrawiam wszystkich
    Ewa S.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wyrażenie "przed wojną" nie odnosi się do żadnej konkretnej wojny tylko do czasów młodości intelokutora. Kimkolwiek by nie był :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Już można obejrzeć ten film z polskimi napisami na youtube pod adresem:
    http://www.youtube.com/watch?v=WUg8USGt_jg

    Pozdrawiam wszystkich
    Ewa S.

    OdpowiedzUsuń