15 listopada 2010

Bez jaj

Majstrowie zjechali rankiem, jak Pan Bóg przykazał, wszyscy trzej i zabrali się solidnie do roboty. Szalują skośną ścianę poddasza i montują dębowe progi.
Tymczasem nasze zapasy żywnościowe okazały się niewystarczające. Wyjadamy je bowiem przed odmrożeniem lodówki i w ramach przygotowań do zapełnienia zamrażarki mięsem na zimę, które pojawi się za niedługo.
W końcu usmażyłam górę naleśników z twarożkiem kozim. Ale nawet do tego dania musiałam pobiec do sąsiadki po 2 jajka, bo zbrakło tych od własnych kur. Pożyczyła, ale więcej nie chciała sprzedać, bo jej kury też słabo się niosą, a tu dzieci mają przyjechać z Miasta z wizytą i po wałóweczkę.
Panowie zjedli, popili sokiem jabłkowym i powiedzieli, że dobre. Uff. Czyli wegetariańsko nie od postu też może być.

A propos kur. Radosne spostrzeżenie. Ancymon powrócił na swoje podwórko i adoruje już własne żony. Stare nioski wciąż się wypierzają i nie wygląda na to, aby proces szybko doszedł końca, za to młode kokoszki Zielone Nóżki zaczynają już coraz częściej gdakać jajecznie (to moje określenie specjalnego odgłosu, który wydają nioski noszące się z jajem) i czekam niecierpliwie, aż wreszcie zaczną znosić te swoje legendarne jajka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz