Deszczu ciąg dalszy. Choć dzisiaj lało z przerwami. Mimo wszystko fakt, miejscowi mieli rację. W chwili zejścia śniegu i powiania ogona Sandy Ania przyniosła z lasu koszyk pełen opieniek. Drugi nazbierała w naszym ogródeczku. W tym roku nie było pieczarek, tylko latem jakieś takie podobne do psylocybów (nie próbowałam, nie wiem) wyrosły, a teraz opieńki. Obrałam je pracowicie, garść ususzyłam (żeby miały jakiś nadzwyczajny smak to nie powiem, no, ale może właściwościami nadganiają), a resztę ugotowałam i część posiekałam na drobno. Poszła do kotletów mielonych "po podlasku", jak je nazywam, bo mnie tego nauczyła Podlasianka, pani Hela. A druga część wylądowała w zamrażarce, na później.
Anna, namówiona przez Sławka, pojechała wczoraj raniutko, o świcie do leśniczego i "wzięła działkę". W pewnej odległości od naszej chaty, ale niedużej. Znaczy to, że będzie czyściła las i zbierała w nim gałęzie, wycięte i pozostawione przez drwali. Świerkowe. Konkretnie chodzi o żerdzie na płot i ogrodzenie, które planujemy w przyszłym roku postawić na nowym polu (żeby uprawy przed dzikami i zwierzyną płową ochronić). No, i trochę gałęziówki do pieca zwieźć. "Drewna nigdy dość" - jak mówią miejscowi. Płaci się na koniec leśnictwu jakieś kilka złotych za metr przestrzenny. Na razie nowa siekiera kupiona. Czy jadowita czas pokaże.
Poza tym Kola wylądowała u zwierzęcego lekarza, aż w Siemiatyczach (bliżej nie ma żadnego od domowych czworonogów). Skręciła sobie tylną nogę podczas ruszania biegiem na kozy i od tej chwili kuleje. Nie udało się zrobić rentgena, bo lekarka nie mogła rozciągnąć odpowiednio łapy. Pies dostał zastrzyk przeciwzapalny i tabletki do codziennego łykania (hm, pożarcia) i za tydzień ma się zgłosić na prześwietlenie. Być może to tylko naderwany mięsień lub skręcone ścięgno. Oby. W każdym razie, jako wilczur, specjalnie narażony na choroby stawów, i w ogóle duży pies, ma się oszczędzać i nie forsować nóg nadmiernym bieganiem. Z wolna staje się leciwa, niestety.
Hm, przybliża to do nas sprawę wzięcia na wychowanie kolejnego psa. Musi jednak być to jakiś sprawny zagrodowiec, zdatny do zaganiania zwierzyny i pilnowania porządku na podwórku, żaden kłapouch, kanapowiec czy myśliwiec gończy, ani tym bardziej pies-morderca. Nie mam zbytniego pomysłu na rasę. Wilczury z charakteru i prezencji podobają mi się najbardziej, dobrze wychowane są bardzo pomocne i karne w obejściu, czego Kola jest dowodem. Albo nieduże wiejskie kundle, niezbyt agresywne, sympatyczne, zmyślne i inteligentne. Sprawa zostaje odłożona do przemyślenia i przyszłego roku. Idzie zima, a nowego psa chcemy do budy (tak, panowie i panie krzyk-ekologowie) przysposobić, a nie do zalegania w domowych pieleszach. Od kanapowania są koty.
Ech, te stawy cos dokuczliwe ostatnio sie staly...
OdpowiedzUsuńpolecam owczarka australisjkiego (http://pl.wikipedia.org/wiki/Owczarek_australijski_(typ_amerykański))
OdpowiedzUsuńJako pies pasterski sprawdza sie znakomicie.
Z polskich ras to podhalan albo polski owczarek nizinny czyli PON. Ale dla Was to raczej jakiegoś mixa z owczarkiem niemieckim. Takiego owczarka poniemieckiego :D Odporniejszy na choróbska. I raczej szczylka do przysposobienia.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu od razu pomyslałem o PON . Sredniej budowy, odporny na zimno i inne dolegliwości no i "owczarek". Chłopski co prawda , ale takie do roboty najlepsze :). Pozdrawiam ciepło Arek
OdpowiedzUsuńOwczarek australijski, border collie? A mój kłapouszek już w domku. I przy kozach też pomoże. Rozgonić. :-)
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńpasuje?
http://img17.imageshack.us/img17/6848/bursztynekjpg.jpg
no to wybór
http://pelnialatawdomutymianka.blogspot.com/