Zimno się zrobiło. Listopadowe mgły zalegały dzisiaj cały dzień. O poranku rozbijam cienką warstwę lodu w garnku z wodą dla kur stojącym jeszcze na zewnątrz.
Pierwszy pokaz Projektowy już dwa razy był planowany i odwoływany. A to święta, a to inne święte dnie, a w końcu zdecydowałyśmy, że trzeba wszystko skończyć, dopiąć i dopiero wyjść z czymkolwiek do ludzi. Przymrozki nocne sprawiły, że farba nie schnie, mimo palenia pod płytą w chatce i wszystko rozwleka się w czasie. Trudno, życie nauczyło mnie cierpliwości. Zwłaszcza tutaj, na Podlasiu. Gdzie nikomu nigdzie się nie spieszy.
Zdołałam pomalować kredens, "czar Podlasia", oraz dwa razy podłogę w chatce, na olejno. Pomagałam Ani kończyć bruk dębowy, tj. robiłam mieszankę żwiru z cementem i upychałam ją pomiędzy drewnianymi klockami. A Anna od dwóch dni, porzuciwszy jakże pasjonujące zajęcie drwala w lesie, zajęła się brukiem kamiennym, okalającym grillo-wędzarnię. W tym celu pozbierałyśmy już wcześniej wszelkie kamienie z obejścia i naszego pola, oraz co udatniejsze z kupy żwiru, który pozostał po budowie. Znalazłam też trochę fajnych okazów przy drodze i blisko Góry naprzeciw. Dziennie udaje się ułożyć około metra kwadratowego, tak samo na mieszance żwiru z cementem. Moim zdaniem prezentuje się bardzo fajnie i naturalnie.
Zdjęcia niestety, choć są cykane na bieżąco, pokażemy później. Komputer, w którym jest ściągarka zdjęciowa dostał wirusa i na razie nie daje się odblokować. Testujemy różne antywiry.
Kola po okresie półtora tygodnia znów wylądowała u siemiatyckiej lekarki. Z nogą bez zmian kulejącą. Zrobiono zdjęcie rentgenowskie. Pokazało, że stawy ma w doskonałym stanie, żadnych zmian ani zwyrodnień. I pewnikiem wiązadło poszło w kolanie. Pani weterynarz nie podjęła się ręcznego badania czy też próby ewentualnego nastawienia kości, gdyż, jak stwierdziła, do tego trzeba zdecydowanej męskiej ręki. I dała adres białostockiego ortopedy zwierzęcego. Czyli, Kola dalej bierze "wzmacniające" sterydy i dalej kuleje, i dalej nie wiadomo co jej jest. Poszła tylko kasa i czas. Ale ja się cieszę choćby wiadomością, że ma zdrowe stawy. Poza tą niezrozumiałą kontuzją. Od tej pory, na pocieszenie, Ania zabiera Kolę za każdym razem do sklepu i gdziekolwiek jedzie samochodem. Pies jest szczęśliwy i uczy się w drugiej połowie życia szlifować miejskie bruki i trawniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz