14 października 2012

Projektowa realizacja

Temperatura wyraźnie spadła i waha się blisko zera w nocy, choć go jeszcze nie przekroczyła. Wieczory i poranki w mgielnym mleku. W nocy nawołują się w lesie sowy i inne nocne skrzeczące ptaki, bywające tu tylko jesienną porą. Odlatują gęsi i żurawie, także słychać je było nocą. Palę już codziennie w ścianowym i pod płytą, trzeba też było zamknąć wyjście na poddasze, aby ciepło nie uciekało na górę.
Należałoby wspomnieć o Projekcie, który pchamy pracowicie do przodu, na przekór marniejącej jesiennej pogodzie. Zdjęcia będą, ale na koniec. Nie ma sensu teraz dawać, bo rzeczy się szybko zmieniają i dezaktualizują. Choć nie tak szybko, jak by się chciało. Jesteśmy zależne od różnych dostaw i terminów, wyznaczanych przez innych.
Zatem oprócz grillo-wedzarni i komina jest już nowy dach, nad altaną i chatką, pokryty ciemnobrązową blachodachówką. Oraz jeden szczyt od strony frontowej, czyli drogi. Ania wycięła wyrzynarką ozdobną deskę, którą majstrowie przymocowali poniżej szczytowego słońca. Owo słońce trzeba było na panach majstrach nieomal wymusić. Bo choć Podlasiacy z dziada pradziada, to "nowocześni", takie ozdóbki dla nich to nie na nasze czasy. Jednym słowem nie umieli się za to wziąć. Prychali, podkpiwali sobie. Anna znalazła przykładowe wzory w książce o dawnym zdobnictwie domów na Podlasiu i w internecie, pokazała. Także przydał się zachowany do tej pory szczyt ze starej chaty. Ustąpili, nie mieli innego wyjścia. Cały dzień im zszedł na konstruowaniu owej głównej ozdoby i przymierzaniu oraz przycinaniu odpowiednio deseczek.
Efekt jest, hm... niespotykany. To współczesna wariacja ciesielska na temat tradycyjnego podlaskiego słońca szczytowego.
Ponadto Anna zorganizowała pieńki dębowe, które następnie pocięli na drobne wioskowi chłopcy piłą. I teraz została brukarzem. Układa bruk dębowy w altanie. Idzie wolno, bo pieńki są różnej grubości, trzeba je starannie dobierać.
Ja zaś maluję drewnochronem altanowe słupy i więźby oraz ściany chatki.

4 komentarze:

  1. Pokazcie szczytowe słońce koniecznie bom bardzo ciekawa . Jako ze odbudowuję bardzo stary dom drewniany - to temat jest gorący. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Ewo! Przeczytałam całego Twojego bloga jak najciekawszą ksiażkę! ( a propos, może dobrze byłoby go wydać w formie książkowej?). I cieszę się po prostu, że są ludzie, bliscy mi sposobem życia i podejściem do tego świata, a na dodatek dzielą się swoją codziennością z wirtualnymi czytelnikami.To napawa optymizmem i zaraża ochotą do pisania oraz wszelakiego działania na niwie osiedleńczej. Też np. zastanawiam się nad kupnem kóz w przyszłości, bo widzę u Ciebie jak dużo można mieć z nich pożytku oraz jakie to ciekawe, inteligentne istoty. Na razie mam pokaźną gromadę kur zielononóżęk i mnóstwo z nimi roboty oraz zmartwienia (grasujące nad nimi jastrzębie i myszołowy). Waham się więc, czy podołam jeszcze i z kozami...Ale tym niemniej posiałaś we mnie ziarno zainteresowania tymi rogatymi stworzeniami, więc kto wie, kto wie...? A na razie pozdrawiam serdecznie i pozostaję wiernym kibicem Twojego bloga!

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam, Olgo! Życzę powodzenia. Rozumiem, że jesteś osiedleńcem i pewnie z miasta, bo przeżywasz kwestię drobiazgu. A z kozami jest to trudniejsze, zapewniam. Więc dobrze przemyśl i najpierw podpatruj u innych, czy temu sprostasz (sercowo). Nam przy atakach z powietrza pomaga pies. Wilczur. Nauczyłyśmy ją reagowac na każdy krzyk i popłoch wśród kur, szczeka zatem głośno i biegnie zaraz z interwencją. Uratowała już kilka kurzych istnień od dzioba, a poza tym taki jastrząb czy krogulec szybko przenosi się na inne podwórko, bez psa, gdzie nie ma wilka-właściciela terenu. W ekstremalnych przypadkach pomaga siatka puszczona nad wolierą, choć to koszty oczywiście.
    Gaja, prosisz, masz, w następnym poście. Tylko nie jest to słonce tradycyjne. Muszę dopiero policzyć ilość promyków... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Ewo, od ponad dwóch lat jestem osiedleńcem i staram się jak mogę sprostać nowym wyzwaniom. O kury dbam i myślę o nich może nawet za dużo (snią mi się już po nocach!). Zrobiłam kilka dużych, plastikowych ptaków i powiesiłam je na drzewach w ogrodzie aby udawały kruki czy coś w tym stylu. Wstawiłam też do ogrodu pokaźnego stracha na wróble, którego czasami sama się przestraszam, bo zapominam o jego istnieniu a tu proszę - łysy, długoszyji osobnik w rozwianej marynarce sterczy tak po prostu na moim trawniku! Mam dużego,dość czujnego psa, który jednak nie zawsze zdąży zapobiec porwaniu albo mordowi zielononóżki, bo zwyczajnie lubi wylegiwać się w domu i do ogrodu przybiega po fakcie...Ot, taka duża, kochana ciapucha...Siatka rzeczywiście nie wchodzi w grę, bo wybieg dla kur jest zbyt duży (ogrodzony, kilkuarowy, stary ogród). A na dodatek kury znoszą coraz mniej jaj, chociaż okres pierzenia już dawno minął. Przy wejściu do kurnika stoi sprytna pułapka na tchórze i łasice (ponoć grasują w tych okolicach) i zero efektu. Ot, zagwozdka za zagwozdką!

      Usuń