24 grudnia 2011

Niniejszym...

Ponieważ od kilku tygodni nie mamy apetytu (tak, to się udziela, a rośnie wraz z obżarstwem świątecznym i zbiorowym amokiem konsumpcyjnym narodu), z radością podałam dzisiaj symboliczną wigilijną kolację. A na nią barszcz czerwony, zakąszany pierogami z kapustą i grzybami, na drugie śledzie w oleju z cebulką i dla urozmaicenia kisiel owsiany. I wsio. Alkohol sam nie wchodzi, żaden rodzaj nie smakuje... czary jak zawsze działają.
No, i po raz pierwszy od lat stanęła choinka. Nie tak dorodna jak u Agronauty, ani też żadnej bombki na niej nie uświadczysz, czy nawet łańcucha wężowego... zaginęły gdzieś w przeprowadzkowym bałaganie bezpowrotnie. Za to jest to niewielki świerczek z naszego lasu, wyrąbany własnoręcznie siekierką i udekorowany osobiście robionymi ozdóbkami. Stanął w zaledwie co i już prawie skończonym nowym pokoju...


Oto psychodeliczna wersja naszego drzewka życia w ten szczodryj wieczer... Przy której składamy nie-pod-publiczkę życzenia wszystkiego dobrego wszystkim znajomym realnym i wirtualnym oraz cichym nieznajomym, Czytelnikom i Czytelniczkom niniejszego bloga.

5 komentarzy: