30 maja 2019

Na zdrowie

Ogródki zostały jako tako ogarnięte, nawet obszar permakulturowy odnowiony, skoszony i obsiany dynią, gdy znienacka pojawiła się duża przeszkoda. Ankę Warszawiankę podczas pilnej pracy na naszym nieużytku, gdzie ścięła kilka samosiejek, żeby zrobić drogę przez gąszcz, a przy okazji trochę zielonych gałęzi kozom dać do zjedzenia - zawiało. Zwyczajnie, było gorąco, ona zbyt ciepło ubrana, jak to każdy urodzony wielkoblokowy Warszawiak źle oceniający zmiany zewnętrznej temperatury, zdjęła wierzchnie okrycie, zerwał się chłodny wiosenny wiaterek i "złapała wiatr", mówiąc językiem podlaskich babek. Efekt? Silny ból gardła i głowy, zbyt niska temperatura ciała. Szło z pewnością na coroczną anginę.
Nie przymierzając, znów muszę się pochwalić. Zaaplikowałam jej lekarstwo. To samo, które stosuję od kilku lat na sobie i na niej, z całkowitym powodzeniem, opisanym na tym blogu tu, tu i tu. 12 kropelek, już z rana następnego dnia, widząc, że sprawy szybko idą ku kompletnej rozwałce. I kazałam leżeć w łóżku, biorąc na siebie obrządki.
Pojawiła się lekka gorączka i katar, ale ból gardła nie ustępował. Powtórzyłam zatem dawkę, naprawdę niewielką w stosunku do stosowanych ilości, wieczorem. W nocy przyszła nieco większa gorączka, w dopuszczalnych granicach do 38 stopni, i katar się wzmógł. I rano okazało się, że ból gardła całkiem znikł. Zostawiając jeno chrypkę.
Nie będę przedłużać opisu objawów stopniowego ustępowania choroby, które jeszcze trwają, ale mogę powiedzieć, że po dwóch dniach od zachorowania przypadłość zaczęła się cofać, po trzech Anna mogła mi już pomóc w tym i owym na dworze, a dzisiaj już tylko czasem odrywający kaszel pożegnalny ją męczy.
Zaiste, pełen sukces domowego leczenia.

Pogoda nieco się ochłodziła i znów przyniosła wilgoć i deszcze, przeważnie nocne lub poranne. Kozy zatem mogą iść na pastwisko.
Indyczęta stopniowo trafiają w ręce innych hodowców. Zatem mam chwilowo nieco mniej pracy z opieką nad nimi. W kolejce są jeszcze inne lęgi.

Ogródek przydomowy ostatecznie wygląda z powietrza teraz tak:


A od strony wnętrza takie przynosi rezultaty codzienne. (Szpinak już był, i jest jeszcze, więc się nie chcę powtarzać. Do tego dorodny szczypior).


Co oczywiście zjadamy z wdzięcznością dla matki ziemi w różnych formach sałatkowych, ze szpinakiem, albo z jajem, ogórkiem i majonezem. Ewentualnie tak:


Zalane solanką, z dodatkiem przypraw zwykłych do kiszonek, jeden słój samych rzodkiewek, drugi z liśćmi. Pyszny wiosenny dodatek do śniadania, obiadu, czy jako przekąska.

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. o popatrz stosowałam tylko na skórę, bo wspomóc tarczycę...

      Usuń
    2. Można też przez skórę, ale to łagodniejsze działanie. Ostatnio w dwóch aptekach musiałam specjalnie zamawiać płyn Lugola w roztworze wodnym, jest tylko glicerynowy od ręki dostępny. W sumie nadaje się właśnie do takiego użytku. Z braku laku można zwyczajną jodynkę zaaplikować sobie doustnie, trochę czuć, ale ja to np. biorę w kieliszku wina, albo soku owocowego, i nie czuć. :)

      Usuń
  2. Kiszenie jest fajne, a kiszone rzodkiewki zaskakują smakiem :).

    OdpowiedzUsuń
  3. ale apetyczne te rzodkiewki..o kiszniu różnych warzywa od tak dawna już słyszę,,ciekawa jestem smaku takich rzodkiewek...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Stosujesz jakieś specjalne środki ochrony roślin albo nawozy? Jeśli tak, to byłabym Ci bardzo wdzięczna za polecenia. Ja zastanawiam się nad tymi specyfikami od CHEMIROL. Może miałaś z nimi jakieś doświadczenie?

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli chodzi o środki ochrony roślin, to ja zdecydowanie polecam https://www.syngenta.pl/srodki-ochrony-roslin/herbicydy Miałem już okazję korzystać z wielu prepartaów, ale te bez wątpienia sprawdzają się najlepiej.

    OdpowiedzUsuń