Kośba poszła szybko i sprawnie. Pogoda dopisywała.
Chciałyśmy zmieścić się w kilku prognozowanych dniach
słonecznych, po których miało zacząć solidniej padać. Jednak,
gdy siano wyschło i można już je było zbierać, 2 razy padła
maszyna do kostkowania na łące. Kilku innych właścicieli
kostkarek odmówiło z różnych przyczyn. Akurat pracowali, mieli
nieprzygotowane maszyny, albo tłumaczyli, że właśnie jest
wielikoje świato prawosławne. Tymczasem czas naglił. Kolejnego
dnia Anna, po wysłuchaniu kolejnej odmowy ruszyła sama na łąkę i
kilka razy przywiozła na przyczepce i pace samochodu siano luzem.
Ale umęczyła się tylko, względem niewielkich efektów. Do tego
siano owo zajęło całe pomieszczenie w budynku. W kostkach
zmieściłoby się tam wielokrotnie więcej. Na szczęście nagle
trafił się katolik ze sprawną i zadbaną maszyną z dalszej wsi.
Anna zmobilizowała znajomych, którzy przypominali sobie kto gdzie co
ma i w ten sposób dostała odpowiedni namiar.
Przyjechał punktualnie na łąkę,
skostkował wały szybko i sprawnie. Po raz pierwszy, odkąd robię
sianokosy widziałam tak dobrze ściśnięte i związane kostki.
Znalazł się także pomocnik, Andrij, w całkiem dobrej formie,
pracujący w niesamowitym tempie i z ogromną wytrwałością, której
już u młodych mężczyzn się nie spotyka. Siano zostało zwiezione
w kilku obrotach samochodem z przyczepką. Pomagałam ile mogłam,
raz spadła większość kostek na zakręcie przy chacie, trzeba było
zwieźć taczką. Potem donosiłam kostki Andriuszy, który je
widłami wrzucał na stryszek.
To właśnie dlatego, że nie mamy
dużej stodoły, a miejsca do gromadzenia zapasów są pod dachem,
nie możemy skorzystać z belarki, która weszła w modę wśród
rolników od jakiegoś czasu. I stąd kostkarek jest coraz mniej, są
w coraz gorszym stanie i psują się łatwo.
Prognozy tego dnia były burzowe, ale
jak zazwyczaj okazały się przesadzone. Było gorąco i wiał
orzeźwiający wiatr. Dopiero po zmierzchu raz czy dwa zamruczało za
horyzontem, i nie spadła ani jedna kropla deszczu. Jedynie nieco
zelżała temperatura. Udało się bez problemu umieścić zapasy pod
dachem.
Ostatnie reklamy prognostyczne, którymi
bombarduje internet, a czasem nawet ostrzeżenia rozsyłane
telefonami uczą ludzi paniki i strachu przed przyrodą. To nowy
wynalazek, żeby straszyć zbiorowo pod płaszczem ostrzegania. Nie
ma nic bardziej denerwującego, gdy co chwila brzęczy któryś z
kilku telefonów, dostający SMSa przed burzą. Która wcale nie
nadchodzi, albo okazuje się zwykłą przymiarką do czegoś w
rodzaju burzy. Bo przecież zapowiadane opady wcale nie nadeszły...
No to Wam sie udało tym razem.:)
OdpowiedzUsuńMiło , że wszystko się udało. Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńJak przeczytałam,że spadły te kostki z przyczepki to przypomniało mi się z dzieciństwa jak tato zwoził siano wozem i koniem i na takim mostku gdzie teren pochyły był to jak była pełna fura to często spadało też .Ja miałam ubaw a tatko nerwy.Widziałam w Niemczech ,że te ogromne bele z sianem zimują na łąkach a każda jest zawinieta w grubą folię ,specjalną do tych wielkich bel.Najważniejsze ze pod dachem już i jest zapas dla kózek .Pozdrawiam -:)
OdpowiedzUsuńU nas też zimują, ale trzeba mieć do nich specjalny sprzęt, aby je dźwignąć i przewieźć. Poza tym zwyczajnie, kozy są wybredne i lubią świeże siano. Raz rozpoczętej beli raczej nie skończą, tylko zadepczą.
Usuń