Siano, siano, siano, gdy pogoda figle płata. W dzień jasny i gorący według prognozy zachmurzyło się nagle jasne niebo i zawisła nad wioską chmura, bura i ponura. Ciśnienie spadło, fiuuuuut, w głowie i spać by tylko. W końcu kropnęło. Łudziłam się jeszcze, że za chwilę przejdzie, więc kaczki zagnałam pod drzewa, aby przeczekały. I tak sobie dłuższą chwilę staliśmy wszyscy w zagrodzie. Kozy pod grabami, kaczki pod klonem, a kury pod dębem zgromadzone. Ale szybko nawet dach z liści i gałęzi nie wystarczał, lało się na głowę i po plecach ciurkiem. Zdecydowałam się działać. Kaczusie pognałam pośród potopu do obórki, udało się, kozy też pobiegły za mną i jakoś udało się je szybko poupychać w boksach. Kury zostały na pastwę losu, ale one tak zawsze. Zmokłe kury.
Na bobrowej łące, skąd siano miało być zbierane, jeszcze nie kapnęło, ale zagrzmiało. Anna zadzwoniła i kazała I-Cing pytać co robić. Próbować ciukować i zbierać, czy odpuścić sobie dzisiaj?
Księga odpowiedziała: odpuścić, będzie ulewa, a siano zbierze się w ciągu dni trzech za drugim podejściem.
Posłuchała, lunęło i na bobrowej łące, choć nieco później.
Pojechała zatem na zajęcia ceramiczne do domu kultury, bo się szybko przejaśniło po tym oberwaniu chmury. I znów ciepło i w miarę słonecznie zrobiło. Chmura jednak ponura stała wciąż nad naszą wioską, ciśnienie piszczało w uszach i w sen mnie rzucało. Przetrzymałam ptactwo i kozy dość długo pod dachem, ale w końcu coś trzeba było zrobić.
Spytałam Księgę, czy pogoda wytrzyma jeszcze do dojenia i obrządku. Tak, odparła Księga, dzień będzie pogodny do końca. Wypuściłam zatem zwierzęcych więźniów na wolność, aby się popasły.
I rzeczywiście, lunęło dopiero głęboką nocą, znów sążniście i mocno, a gdy deszcz ustał przyszła burza i znów popadało. Bez piorunów.
Tym samym zaplanowana zwózka na dzisiaj znów się nie odbyła. Siano zmokło. Chłopci wioskowi byli niepocieszeni, akurat liczyli na kasę przed św. Janem prawosławnym, bo Iwan imieniny obiecał wyprawić. Obyli się smakiem.
Anna odbyła wycieczkę rowerową z dzieciakami z GOK-u, a potem jeszcze dwie nasze furki siana z dzikiej łąki skoszonej przez Big Johna zwiozła. Zdołało wyschnąć w upalny dzisiejszy dzień całkowicie po nocnym laniu. Upchnęłyśmy je na stryszku obory, do kolekcji. Dobre, pachnące, kozy były zachwycone tym, co w żłób dostały.
Takim oto sposobem dzień pracy zaczął się mnie o siódmej (Annie o piątej), a skończył o 21-ej.
No tak ...U mnie już tak dobrze nie było bo świeży beton w szambie polała woda i jak teraz wyschnie pod wodą...
OdpowiedzUsuńHej kilka dni temu wpadłem na ta stronę szukając informacji o kozach wpadłem i przepadłem ;)
OdpowiedzUsuńJa rowniez tu zostaje.....
OdpowiedzUsuń