Pogoda przedwiosenna wciągnęła kury do lasu, ogródka i sadu. Radość na nie patrzeć, gdy tak swobodnie żerują, grzebią, przechadzają się, stroszą, gdaczą i pieją. Dziś przyniosłam z gniazda, które w pełni zaadaptowały - już siedem jaj.
Kilka dni temu stracił głowę jeden z pięciu kogutów, Kurduplem lub Dziubdziusiem pieszczotliwie zwany. Przypadło na niego, bo jako najmniejszy był odganiany przez resztę kur od jedzenia i z pazerności zabrał się za pożeranie jaj w gnieździe.
Aktu dokonała Ania. Zręcznie i błyskawicznie, świeżo naostrzoną siekierką. Już jej idzie coraz sprawniej ten morderczy proceder, zwykła rzecz w gospodarstwie. Ja tego nie potrafię, mimo zaprawy od dziecka. Owszem, złapię kurę w kurniku, podam i nawet już się nie odwracam, gdy to się dzieje, mogę patrzeć. Trudno, już się taka niezręczna urodziłam, choć pewnie przyparta do muru widmem głodu pewnie musiałabym się przełamać i jakoś by mi to poszło. I na pewno łatwiej, niż niejednemu "dziecięciu wieku", co w wegetarianizm z tego powodu uderza.
Kogut poszedł na pieczeń. Chciałam spróbować pieczystego.
Mięso nie było tłuste, ale okazało się bardzo smaczne, pachnące i sycące.
Od roku już nie jadamy kurczaków ze sklepu, nie da się. Ich mięso śmierdzi paszą i koncentratami sztucznymi, nie da się tego niczym w procesie przyrządzania przysłonić. Żadną przyprawą, gotowaniem, mieleniem, smażeniem. Poza tym w ogóle nie syci. Można zjeść dowolną ilość kotletów z piersi kurczaka i po kilkunastu minutach jest się z powrotem głodnym!
Nie spożywamy już także jaj ze sklepu. Nie musimy, na szczęście. Ostatnio znajoma z miasteczka, kupująca stale jaja od sąsiadki opowiedziała jaki szok przeżyła, gdy rozbiła - z racji zimowej przerwy w nieśności - jajo sklepowe. Ten intensywny kolor, nawet skorupki! Ja osobiście, tak jak do sklepowego mięsa czuję do tych jajek odruchowy wstręt. Tak jakby były zepsute.
Ostatnio trzeba było dokupić mleka w sklepie, z kartonika. Łowickie czy łaciate, nieważne. Nasze kozy dają dziennie najwyżej kubek mleka, czasem jest więc tego mało, zwłaszcza, że stale żywią się nim koty. No, i co? Ania stwierdziła, że nie daje się wypić. Nawet w kawie! Śmierdzi, ma dziwny smak. Daję je teraz psom i kotom, w niewielkich, ostrożnych ilościach, aby biegunki w nocy nie dostały.
Zapewne ludzie, którzy stale jedzą produkty ze sklepu rodem z ferm hodowlanych nie czują różnicy, bo pogarszanie się ich jakości postępuje stopniowo, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok. Stopniowo więc ich kubki smakowe stają się niewrażliwe na owe subtelne różnice. A na to, jak smakuje mięso czy jaja szczęśliwej kury i mleko zdrowej krowy czy kozy wypasanej na łące jak Pan Bóg przykazał, aby się dowiedzieć (lub przypomnieć sobie) nie stać ich nawet w sensie czasu i poszukania możliwości ich zakupu, czy skosztowania "u cioci na imieninach". Ale, kiedy stale je się zwyczajne, zdrowe produkty, dary natury i owoce codziennej pracy w gospodarstwie, a tych powszechnych "fabrycznych rarytasów" próbuje się z wielkiego rzadka, tak jak my, to po prostu po pierwszym kęsie czy łyku tylko wstrząs dla ciała i zgroza dla duszy!
Tylko zamilknąć można. Ze zdumienia. Jaki szajs ludzie bez zmrużenia oka jedzą.
Mleka ze sklepu też nie ruszę. Jest obrzydliwe w smaku i robi mi się po nim niedobrze. Ciekawe cóż to takiego do niego dodają?
OdpowiedzUsuńDo takiej samowystarczalności jak u Was to mi bardzo daleko, ale wędliny sklepowej, a tym bardziej chleba z marketu nie jestem w stanie już zjeść. Kto raz posmakował swojego, ten zrozumie.
OdpowiedzUsuńDziwne jest to, że mój organizm odrzuca mleko prosto od krowy (przetwory już nie), natomiast napój kartonikowy, szumnie i niesłusznie zwany mlekiem, zupełnie dobrze toleruję.
Marto, przede wszystkim jest to mleko od chorych krów, genetycznie zmodyfikowanych, karmionych sztuczną paszą, które w większości nie widzą pastwiska w ogóle w swoim krótkim życiu. Szybko kuleją z braku wapnia i idą na rzeź w wieku 3-5 lat, czyli dla krowy (która może żyć i 18 lat) w wieku młodzieżowym. Polskie Normy jeszcze z czasów komuny dyskwalifikowało takie mleko w mleczarni, teraz jego zawartość jest normą. Co potem robią można sobie poszukać w necie, na YT też. Przede wszystkim zabijają mleko, wszystko co w nim jest żywego i odżywczego. Odtłuszczają i dają do sprzedaży biały, wyczyszczony antybiotykowo płyn, który z mlekiem ma bardzo mało wspólnego.
OdpowiedzUsuńRiannon, dorośli ludzie nie potrzebują już świeżego mleka, jeśli już, to rzadko. Czasem powodem odrzucania jest jakaś alergia (mleko świeże zachowuje pyłki i substancje roślin, na które można mieć uczulenie). Kwaśnienie, fermentacja, zwłaszcza mleka krowiego, jest bardzo wskazana dla żołądka i trawienia, wprowadza właściwe bakterie do jelit.
Zdrówka życzę, ES
Nie jestesmy obrońcami konwencjonalnego rolnictwa, ale prosimy o nie pisanie...To o czym piszesz czyli t/z chów alkierzowy krów, w Polsce prawie wogóle nie jest praktykowany,na polskie warunki jest zbyt drogi, i nie opłacalny.
UsuńGdyby krowa była zabijana w wieku 3 lat nie zdążyłaby dać mleka .Jałówkę(młodą krówkę) pierwszy raz kryje się w wieku około 24 miesięcy czyli 2 lat ciąża u bydła trwa około 300 dni czyli 10 miesięcy ,więc pierwsza laktacja (która nie jest miarodajna)zaczyna się u 3 letniej krowy. Selekcję w stadzie można zacząć po 3-4 laktacji czyli 6-7 letniej krowy :)
Kulawizny u krów nie wynikają z braku wapnia (pasze przemysłowe są doskonale zbilansowane i uzupełniają wszelkie braki w mikro i makro elementach) kulawizny są powodowane tym że w procesie hodowli większą wagę przykłada się do mleczności a nie do budowy między innymi nóg.
I tak można by dalej i dalej ale nie warto bo WY wiecie lepiej :)))
Pozdrawiamy
He, jeśli uznać 3+2=5 to małe przejęzyczenie, i tyle. ES
UsuńTo co jest w supermarketach, zywo przypomina w smaku karton. A wszelkie alergie biora sie z zanieczyszczenia srodowiska i tego, czym karmione sa zwierzeta i nawozone pola. Sama chemia.
OdpowiedzUsuńTo nawet nie jest tak, że oni nie czują róznicy, otóż czują. Produkty naturalne wydają się im być bez smaku, bo są pozbawione glutaminianu sodu i innych wzmacniaczy smaku (np. swojski pasztet i inne wyroby), lub też im śmierdzą. Np. świeże mleko, masło lub ser. A jajka wolą fermowe, bo taka wiejska kura to chodzi po podwórzu i nie wiadomo co je.
OdpowiedzUsuńPamiętam, że gdy byłam nastolatką moi rodzice mieli małe gospodarstwo, krowę, cielaczka itd. Po ubiciu świnki i cielaka podarowali kawał cielęciny rodzinie w mieście. Ciotka nie wzięła bo: "może krowa szczura zjadła..."
OdpowiedzUsuńHe, te ciotuchy, pełno ich teraz w miastach się namnożyło. Mózg wyprany przez reklamy środków czystości i pięknych opakowań, zerowa znajomość faktów i życia. Najgorsze, że ciotuchy owe, w formie matek albo nadtroskliwych babć (nie wiem czemu, ale mężczyznom jakoś mniej się ta odchyłka zdarza) wychowują dzieci w takim "chigienicznym" zakodowaniu tego, co najistotniejsze dla zdrowia. Jednym słowem robota wroga świetna. Ludzie w większości sami sobie kuku robią i zrobią. Wystarczy ich jeszcze trochę jakimś zarazkiem czy bakterią nastraszyć. Przez media rzecz jasna i okropną plotę. ES
OdpowiedzUsuń