6 lutego 2012

Samcze sprawy

W nocy obudziło mnie jakieś dalekie kilkakrotne miauczenie. Nie, nie zdaje mi się! Jasiek i Kicia śpią w domu, musi coś (no, ktoś) na zewnątrz miauczeć! Zerwałam się na nogi i dalejże drzwi otwierać, wołać. Łacia oczywiście, który do tej pory nie pojawił się, zniknąwszy bez żadnego znaku. Jedne, drugie drzwi, okno, wołam, nic. Cisza i ciemność jeno oraz mroźny powiew...
Wróciłam do łóżka poruszona.
Tak, wreszcie mnie ruszyło. W zeszłym roku obiecałam sobie, że już się nie dam, że już tak jest, i że Łacio potrafi pojawić się nawet po dwóch tygodniach nieobecności...
Trzymałam się, także w częstych chwilach, gdy Ania wzdychała: "A Łacio nie wraca... Pewnie już go nie ma."
Odkładałam pomyślenie o tym na później.
Bo tu muszę powrócić do pewnej historii i doświadczenia, które już opisywałam byłam na tym blogu, przy okazji minionej Kici. Odkryłam dość dawno temu, że koty porozumiewają się między sobą nie tylko mową ciała i miaukami, ale i telepatią. Nauczyłam się stosować pewne telepatyczne sposoby, skutkujące w ekstremalnych sytuacjach, od Kici właśnie. Ona mi je przekazała, dlatego pozostaje moją Mistrzynią w tej dziedzinie.
Telepatia zostaje uruchomiona tylko w chwili emocjonalnego poruszenia serca, nigdy na zimno, rozumem, ani nawet najbardziej nadętą medytacją. Koty to istoty bardzo uczuciowe, zresztą jak wszystkie zwierzęta, w tym są jednak wyższe od innych, że potrafią stosować telepatię świadomie. Przynajmniej niektóre w przyrodzie wychowane i zgodnie ze swym cudownym drapieżnym instynktem samicy - kotki świetnie to potrafią i przekazują tę magiczną umiejętność swoim dzieciom.
No, więc poruszona emocjonalnie uderzyłam w płacz. Nagle Łacio stał się żywy w pamięci, utęskniony, i jawił mi się w każdym szczególe. Jak się poruszał ruchami starego rewolwerowca w samo południe zmierzającego na spotkanie swego przeznaczenia, jak delikatnie miauczał, jak spał jak kłoda w moich nogach, jak się przytulał i zawsze dziękował chętnie za dobry kąsek w miseczce, nim zaczął jeść, no, i jakim był dżentelmenem wobec dam wszelkiego gatunku...
Długo nie mogłam zwalczyć szlochania, zatem wezwałam na fali uczuć minioną Kicię, aby pomogła mi wezwać Łacia (który właściwości telepatycznych do tej pory nie wykazywał, w przeciwieństwie do Jasia, swego z Kicią synalka). Trudno jest mi opisywać te wszystkie stany i fale. Spomiędzy łez wyłonił się słup modlitwy i prośba do losu, aby dał mi znak, żyje-li ten mój kocur, czy już nie?
Nareszcie po długim czasie udało mi się zasnąć.
Rano obudziła mnie Ania. Wpuszczająca do domu... Łacia! Wszedł jak zawsze, statecznie i powściągliwie, dość znacznie odchudzony i wysmukły, i skierował się wprost do miseczki...
Ile go nie było? Ponad tydzień, półtora tygodnia. W największe mrozy buszował, samiec jeden.
Teraz śpi na łóżku, blisko obecnej Kici, najedzony i wypoczęty.

2 komentarze:

  1. Ten wpis dał mi nadzieję na to, że nie zwariowałam i ze swoimi kotami jednak mogę się komunikować. A właściwie działa to w odwrotną stronę. Ileż to już miałam takich sytuacji. Potrafię obudzić się w nocy z przeświadczeniem, tak, mam 100% pewności, że kot wrócił do domu. Schodzę i kot oczywiście jest. Mogę to złożyć na karb tego, iż moja podświadomość zarejestrowała miauczenie kota lecz jeśli dzieje się tak w dzień i na pewno żadnych odgłosów nie słyszę to już trochę zmienia postać rzeczy. Inny przypadek miałam gdy zniknął mi kot z którym byłam związana jakąś kosmiczną więzią. Przeżywałam tortury nie wiedząc co się dzieje. Kocur był wykastrowany i nie oddalał się od domu więc nie mógł to być wypad na panienki. Przerwałam pobyt w sanatorium i zaczęłam poszukiwania kota. Moje wysiłki zdawały się iść na marne. Siedziałam przy oknie zalewając się łzami i wtedy nagle jak grom z jasnego nieba ktoś lub coś włożył mi do głowy myśl: on wróci na piąty dzień. Wiecie już kiedy wrócił? Przypadek?

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja kotke wczoraj pogonil nasz pies lancuchowy, i jej jedzenie do tej pory jest nienaruszone, a ja dostaje wariactwa...

    OdpowiedzUsuń