18 stycznia 2012

O śniegu i myciu

No, i sypie dalej. Raz dziennie odśnieżamy dojazd do garażu, aby w razie czego móc wyjechać, sprawy załatwiać, pracę kontynuować. Bo jest jej trochę. Oprócz falującej wykończeniówki, oczywiście. Temperatury znośne, nawet, gdy wczoraj śnieg zaczął trzeszczeć pod nogami i mróz był ok. 10 stopni, w chacie jest ciepło na tyle, że w krótkim rękawku chodzę. Nie jest to miara uniwersalna dla każdego. Bo Anka-Warszawianka dalej okutana w różne ciuchy na cebulkę chodzi i narzeka na zimno. To już niestety przypadek wrodzony. Wszyscy ludzie od niemowlęcia hodowani w blokowych warunkach i przy kaloryferze, nigdy-przenigdy nie odzyskują zwyczajnej reakcji organizmu na ciepło-zimno. I tym samym pełnej odporności na przeziębienia. Dla Ani nie do pomyślenia jest wyskoczyć na dwór przy -1, (co tam mówię, przy +15 nawet! przy czym ja zaliczyłam spokojnie już -30) i przenikliwym wietrze po coś tam w krótkim rękawku, a dla mnie to zwyczajna przyjemność morsa. Kto by tam sobie głowę zawracał ubieraniem się na dwie minutki! I jak widać, wcale od tego nie choruję. Mam jednak zasady, wpojone mi przez Tatę-lekarza. Nigdy nie wietrzę się nawet w kilka godzin po kąpieli, albo po myciu głowy. Wykluczone! Jeśli już naprawdę muszę, to wtedy w pełnym rynsztunku ubraniowym, nawet latem w czapeczce na głowie.
Kontynuując temat, uważam w konsekwencji, że prawdą jest starożytne powiedzenie: "częste mycie skraca życie". Codzienne ablucje całego ciała to o karę Boską wołający cywilizacyjny zbytek. Skóra potrzebuje wytwarzać własne maści ochronne i nie ma co ich zmywać, bo pozbawia się człek własnej ochrony. Zwłaszcza zimą są one przydatne, bo chronią ciało także przed natychmiastowym wychłodzeniem!
Niektórzy zaraz będą się krzywić na samą myśl o różnych zapaszkach spod paszki itp. w zamian i wnosić sprzeciwy wobec moich przekonań.
Powiem tyle, aby zacząć śmierdzieć trzeba się naprawdę spocić, a potem z tym przespać jeszcze co najmniej kilka razy (niektórzy muszą nawet kilkanaście, zanim naprawdę zaczną być zauważalni). Latem wystarczy wziąć wtedy krótki chłodny prysznic, albo zmyć pot z miejsc go najbardziej wydzielających, i tyle. Aby się spocić w zimie, trzeba naprawdę-naprawdę się o to postarać, czyli napracować fizycznie. Albo w ciepłowni węgiel wrzucać do pieca tonami. Nic innego nie usprawiedliwia prysznicowania się rano i wieczorem, albo zażywania codziennej kąpieli w wannie. Chyba jedynie własna głupota i rozpieszczenie. Które się mszczą, podatnością na zarazy takie, czy owakie.
A tym Mieszczuchom czyścioszkom, którym się oczyszczenie duchowe myli z oczyszczeniem ciała (bardzo częste pomylenie, zapewniam), tyle rzeknę: Myj się, myj się, czystszy umrzesz, ale tylko tyle. Albo: Myj się, myj się, borelioza, grzyb i świerzb murowane!

12 komentarzy:

  1. Dodałabym: MYCIE NÓG TO TWÓJ WRÓG.

    OdpowiedzUsuń
  2. marto80, cytujesz powiedzenie ukute zapewne w czasach, gdy ludzie na boso chodzili cały ciepły sezon. Ledwie śniegi stopniały na wsi ludziska wyskakiwali z walonek czy innych zawijaczy szmacianych i biegali po ziemi boso. Z początku trzeba się przyzwyczaić i skórę pogrubić, dlatego nie można było myć stóp, aby ich nie wydelikacać. ;-) Zapewne teraz ty masz na myśli różnych mężczyzn z przypadłością zapachową, która wcale nie bierze się z niemycia nóg, a właśnie z tego, że nie chodzą boso i grzyb ich zżera cichaczem, w tych ciasnych, nieprzewiewnych pantofelkach... Zdrówka życzę, Ewa S.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tu bym lekko polemizowała, bo nie wyobrażam sobie żeby chłop przyszedłwszy do domu po parugodzinnym rąbaniu drzewa, dajmy na to, nie wziął porządnego prysznica. Cuchnąłby niemożebnie. Poza tym wszystko zależy od indywidualnych upodobań. Jakoś nie zauważam, żeby poranny prysznic, czy wieczorna kąpiel przekładały się u nas na wzmożoną podatność na przeziębienia. Nie chorowaliśmy od "ooo a może i dłużej":-)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się zgadzam ze wszystkim poza tym, że jednak tych Mieszczuchów jakoś mocno napiętnujesz, a tak naprawdę to bywa, że i na wsi ludziska potrafią się prysznicować bez opamiętania. A i zahartowane ludzie w mieście żyją, uwierz mi!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Oh, ja to tak z przymrużeniem oka. Generalnie się z tobą zgadzam. Też nie prysznicuję się dwa razy dziennie i o dziwo wciąż żyję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczę, to ja jednak w głębi duszy jestem mieszczuchem:-)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja mam tak jak Ania. Jeśli w domu jest poniżej 20 stopni (a tak zimą jest najczęściej, bo 18-19 st) to nawet ubrana w trzy warstwy swetrów telepię się wewnętrznie i spędzam sporo czasu z tyłkiem na kaloryferze. Nie mam wątpliwości, że to właśnie zawdzięczam wychowaniu się w warunkach blokowiskowych i to w czasach, kiedy ciepłownie grzały "na ful", a regulacji na kaloryferach nie było.

    OdpowiedzUsuń
  8. W moim bloku były piece kaflowe, a wczasach dzieciństwa w piecu takim rodzice moi palili dopiero po południu i to niezbyt mocno. Blokowe zycie nie zrobiło więc ze mnie przegrzanego mieszczucha :) Kąpiel była raz w tygodniu, bo żeby sie wykąpać należało cały dzień palić w wielkim węglowym łaziennym bojlerze. Myliśmy więc codzień "strategiczne" ;) części ciała :))) a rozkosze pławienia się w wannie zostawialismy sobie na sobotę :)
    Zgadzam sie więc z Tobą w kwestii odporności organizmu. Przesada w żadną stronę nie jest korzystna :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja niby ze Warszawianka z urodzenia ale wschodnia krew daje o sobie znac nieraz, przebywajac w zimie na wsi lubilam wyskoczyc rano na dwor i poguliat' bosikom po sniegom :))
    Nie pamietam co to przeziebienie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. a, i wierszyk sobie przypomnialam:

    "czeste mycie skraca zycie
    skóra sie zdziera, czlowiek umiera"

    :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Dopiszę jeszcze jeden komentarz, który dostałam na e-mail, od Czytelniczki pracującej obecnie w USA. Brzmi tak:

    "Witaj Ewo!
    Nie potrafie sie zainstalowac, by napisac komentarz i uczestniczyc w dyskusji na Twoim blogu.
    Nie rozumiem tego konsumpcjonizmu, bezmyslnosci, by sobie szkodzic i jeszcze sie przechwalac, ze ktos myje sie dziennie pare razy. Bez sensu jest to nakladanie na siebie chemicznych mydel, szczegolnie tych w plynie pod przysznic, zostawiajacych film.Zdziera sie podczas mycia ze skory naturalny tluszcz, by potem ja natluscic czyms szkodliwym. Kosmetyki pielegnujace, kolorowe, sa pelne chemii. A przeciez nie brudzimy sie az tak, wystarczy umyc te "czesci rozrywkowe", jak ktos kiedys powiedzial i juz. Ja twarzy od lat nie myje woda, a rozcienczonym octem jablkowym i prawie wcale nie mam zmarszczek.Dobrze dziala serwatka. No ale najwygodniej siegnac na polke i kupic gotowe opakowanie. I jakis taki nalog, przymus wydawania pieniedzy, obstawiania sie ogromna liczba rzeczy.
    Tutaj amerykanki nakazuja polskim sprzataczkom uzywac duzo chemii. Moja kuzynka teraz uzywa octu i opuszczajac mieszkanie rozpyla im ten smrod. Jednak po parunastu latach jej oczy sa bardzo oslabione. Ja tez mam za soba okres 3 lat sprzatania biura, nikogo tam wtedy nie bylo, wiec moglam uzywac tylko octu z woda.
    Wszak najwiecej alergii jest w krajach, gdzie zuzycie chemii gospodarczej jest najwyzsze.
    Co do tego wygrzewania sie w cieplych pomieszczeniach, mam za soba zycie na wsi w niedogrzanej chalupie, wiec zatocze kolo w swoim wlasnym domu.Koniecznie chce miec piec chlebowy, gotowac na normalnej kuchni i ekonomicznie ogrzewac chate torfem wierzba.
    Troche za duzo w moim zyciu planowania i oczekiwania, jakis czas tu musze spedzic, tym bardziej staram sie traktowac siebie rozsadnie, by nie stracic zdrowia.
    pozdrawiam serdecznie, Maria z Usa."

    OdpowiedzUsuń
  12. Pamiętam z dzieciństwa, że kąpiel rzeczywiście była raz w tygodniu, chociaz mieszkałam w mieście, w bloku, mieliśmy wannę i ciepłą, bieżącą wodę. Na codzień myło się w misce części "strategiczne", no i oczywiście twarz, zęby, uszy. Moi rodzice też są mieszczuchami, ale wtedy chyba wszyscy stosowali takie zabiegi. Nikomu nie przychodziło do głowy codzienny prysznic czy kąpiel. To zaczęło się z upadkiem komuny, kiedy w sklepach pojawiły się setki kolorowych mydeł, żeli, szamponów, a w telewizji intensywna reklama połączona z propagandą. Ludzie się zachłysnęli "dobrobytem", które uosabiało kolorowe mydełko Fa, tak jak galeriami handlowymi, w których zaczęto spędzać niedziele, wcześniej spędzane na rodzinnych spacerach na świeżym powietrzu. Wtedy też pojawiły się nagminne alergie, o których wczesniej prawie się nie słyszało. Moje dziecko też jest alergikiem skórnym i żaden lekarz nie doradził mi nigdy, żeby go nie kąpać codziennie,nie moczyć w płynach do kąpieli, nie przesadzac z płynami do płukania tkanin, pachnącym proszkami do prania - przeciwnie - nakazywano mi kupno coraz drozszych środków do pielęgnacji, które nie dawały NIC. Na to, że taki codzienny kontakt z mydłem na całym ciele mu szkodzi doszłam sama w czasie wakacji na wsi, gdzie nie było warunków do codziennej kąpieli, a stan skóry mojego synka znacznie sie poprawił, niemal do stanu normalności. O stanie naszej wody płynącej z kranu nie wspominając, sam zapach mówi sam za siebie.
    Dodam jeszcze, że mój tata, kiedyś na próbę umył się "delikatnym" żelem do mycia dla dzieci renomowanej firmy (renoma pochodząca z reklamy:)) i stwierdził, że tak ściągniętej skóry nie miał po najtańszym mydle! Pic na wodę, fotomontaż. Obecnie używam naturalych mydeł, szarych, nieefektownych i jest o niebo lepiej.

    OdpowiedzUsuń