Staramy się codziennie coś zrobić. Pchamy sprawy łazienki. Wczoraj było przycinanie i mocowanie listew na jedynej nieskończonej ściance przy drzwiach. Dziś przycinanie i mocowanie gipsokartonu. Oprócz tego wstępnie stanęło łóżko w gościnnym. Tzn. częściowo. Próbujemy je uzdatnić, dziedzictwo siedliska, odmalowane i odnowione, ale nie do końca jeszcze. Metalowe, na kółeczkach, rozbieralne z łatwością i składane w całość też. Niezbyt pasuje do tego wnętrza, wyląduje więc docelowo gdzieś indziej, na razie wstępniak. Przycięłyśmy deski pod materac. No, i właśnie materac... jeden wystaje zbytnio wszerz, drugi wzdłuż. Trzeba będzie coś wymyślić.
Poza tym chwycił niewielki mróz, który warszawscy rozpieszczeni tropikanie okrzyknęli od razu w radiu "tęgim". Ćwiczę odporność, wychodząc z Miłą na smyczy (ma cieczkę) w krótkim rękawku, w starej bezrękawnej baranicy na plecach. Śnieg skrzypi, pies ciąga mnie od płota do płota, od bramki do bramki, wąchając żółte plamy zostawione przez stado wioskowych zalotników, nocujące zbiorowo wokół chaty. Koty dostały już od tego sporej nerwicy, Łać przychodzi raz na dwa dni, albo śpi w domu bez wychodzenia (u niego to znaczy też: bez załatwiania się) prawie dobę, Jasio nie daje się nawet pogłaskać, taki czujny, a Kicia ukrywa się całe dnie przed codziennym dwukrotnym przymusowym wietrzeniem na dworze, pod łóżkiem albo w szafie...
a my znow bedziemy miec kocieta za jakis czas ;-)
OdpowiedzUsuń