Ostatnio znów zrobiło się pracowicie, jak w lipcu. Zamówienie firmowe, rżnięcie drewna na zimę i pole. Dziś rano zjawił się Jary, umówiony do pomocy przy gnoju. Wielka kupa się uzbierała jeszcze z zimy i wiosny, trzeba ją było załadować na pożyczoną przyczepkę i rozrzucić po polu.
Niby wszyscy już zaorali swoje pola, czy to pod oziminę, czy właśnie jako przygotowanie gleby na wiosnę pod siew. Ale nam paru powiedziało, że pole na zimę orze się zwyczajowo po Pokrowie. Najpierw chciałyśmy, tak jak inni robią, żeby stalerzować trawę, która ruszyła na rżysku, ale ktoś mądrze stwierdził, że talerzowanie spowoduje rozdrobnienie kłączy perzu, który tym sposobem bujnie sobie w dwójnasób albo i w trójnasób w przyszłym roku. No, a my nie chcemy stosować chemicznych środków chwastobójczych (lub stosować jak najmniej), więc rada wydała nam się roztropna. Od razu orka, a przedtem konieczne rozrzucenie gnoju...
Jary spisał się jak zawsze świetnie. Jest pracowity, silny i wytrzymały. Razem z Anią załadowali 7 przyczepek i rozrzucili sprawnie w kilka godzin.
I ja troszeczkę pomagałam pod koniec, ale generalnie talentu do wideł nie mam... Więcej musiałam się nabiegać przy przygotowywaniu posiłków, paleniu w piecach i karmieniu zwierzyny.
Zaraz po obiedzie przyjechał z trzeciej wsi oracz z czteroskibowym pługiem i zaorał bardzo starannie całe pole oraz dodatkowo jakieś 15 arów dotychczasowego nieużytku porosłego słabą dziką trawą, wrzosem i samosiejkami czeremchy i brzózek. No, właśnie, otworzyło się nowe pole dla permakulturowych działań. Czego już tam żeśmy nie planowały zrobić! Nawet wigwam albo ziemlankę postawić, pokazowo oczywiście. Może ktoś ma jakiś pomysł?
Plantację choinek?
OdpowiedzUsuńe, choinki? To w naszych warunkach rozwiązanie zbyt nudne. ;-)
OdpowiedzUsuń