6 października 2011

Bryndza-mate

Bryndza udała się. Smakuje jak bryndza, jest tylko nieco za sucha, ale to normalne w kozich produktach. W owczych też. Dlatego górale magazynowali zasoloną bryndzę na zimę, po czym w zimie, gdy owce (jak i kozy) mleka nie dają uzupełniali ją świeżym twarogiem krowim. I ja tak dzisiaj zrobiłam (z tą różnicą, że dodałam twaróg kozi) próbując przepisu na placki ziemniaczane z bryndzą. Wyszły bardzo smaczne i pożywne, najlepsze do zsiadłego mleka (he, postrachu Mieszczuchów), ale gotowane ziemniaki kiepsko się ścieły i tym samym przysmażyły, toteż resztę gotowego farszu postanowiłam zapakować do wnętrza pierożków, na wzór ruskich zrobionych. Mniam! I tak oto powstały kozie-rogi.
A Ania postanowiła zostać nałogowcem i od tygodnia pije codziennie jakieś ogromne (jak dla mnie) dawki yerba mate. Mnie wydaje się owo zielę podobne do każdego innego ziela i tyle. Żadnego "lepszego samopoczucia" po nim nie mam, no, ale wielbiciele pewnie powiedzą, że za mało wypiłam. To prawda, ale co zrobić, gdy Matka Natura wyposażyła mnie w niewielkie zapotrzebowanie na napoje w ogóle. I zalecane 2 litry wody dziennie to dla mnie kosmiczna ilość, którą mogę zagospodarowywać przez kilka dni. Ot, poranna kawa, potem wieczorem jaka herbata albo piwo, i tyle. Chwacit. Cybuchowe zielsko, siedmiokrotnie parzone zostawiam Indianom w dżungli.

1 komentarz:

  1. Największa bulwa zaparzonej mocnej yerba mate działa na mnie jak lekki narkotyk - mam po tym jazdę i tyle.

    Można się uzależnić tak samo jak od efedryny.

    OdpowiedzUsuń