1 grudnia 2010

Zimowy profesjonalizm

Poranne konstatacje pogodowe były zaskakujące. Wystawienie nosa spod ciepłej kołdry (roboty ręcznej mojej mamy z wełny z owiec, które sama wyhodowała, strzygła, a wełnę zgremplowała u kobiety z dalekiej wsi) wskazywało na wychłodzenie pokoju na tyle, że się dawało odczuć różnicę z codziennymi przebudzeniami. Termometr pokojowy, wczoraj odnaleziony pokazywał 15 stopni. Ha, gdyby to było na Dąbrowie można by przyjąć, że jest wręcz gorący poranek. Ale teraz tylko jeden wniosek się pchał: trza palić w c.o., bo ścianówka nie wydala nas przez noc dostatecznie ochronić.
Termometr zewnętrzny, również szczęśliwie wczoraj odnaleziony i wystawiony na taras pokazywał zaś w pełnym porannym słońcu -21 stopni! Ho, ho!
- Sprawdź na Pogodnie.pl - mówię spod kołdry, bo wieczorem prognozowali 8 stopni na noc - To jakaś pomyłka. Może termometr się zepsuł?
Ania sprawdziła i stało jak byk -13 stopni w Hajnówce.
- Ale jaja! Sprawdza się już Nostradamus? Że zawiodą w pewnym momencie wszystkie prognozy pogody? I naukowe przyrządy będą do wyrzucenia?
Ubrałam się ciepło, w kalesonki pod spodnie, dodatkowe wełniane skarpety (które Ania pasjami drutuje co zimę) i osobiście sprawdziłam wszystkie dane. Zgadzało się. Rozpaliłam także w c.o., bo nabrałam zamiłowania do komfortu i siedzenie przy komputerze w mroźny poranek przy czternastu stopniach w pokoju przestało mnie bawić. Zajrzałam też na stronę pogody godzinę później. I poprawili dane. Na -20 w Hajnówce.
Zabawniej się tam robi w prognozach kilkudniowych. Bo co rusz zapowiadają, jak nie w piątek, to w niedzielę, teraz na następny wtorek, że po śniegach i mrozach momentalnie przyjdzie ocieplenie i opady deszczu. Trudno uwierzyć, patrząc za okno i widząc nieprzystawalność danych do rzeczywistości. Chyba programy meteorologiczne nieco się przegrzewają. I tyle.

Mamy pewne dylematy: odśnieżać dalej (wczoraj udało nam się dociągnąć do bramy, ale za bramą do samej drogi asfaltowej jest drugie tyle) czy nie odśnieżać i czekać na państwowy pług. Który wcale się nie kwapi z przyjazdem (zeszłej zimy, chciałoby się rzec, za poprzedniego wójta, mimo wszystko nie był aż tak spóźnialski i zjawiał się najdalej na drugi dzień po zasypaniu). Mamy zamówione przesyłki kurierskie, na które wypadałoby się przygotować, ale... pewnie kurierzy też gdzieś stoją i czekają, aż drogi puszczą (mam nadzieję). Zupełnie to samo robią nasi majstrowie.
Poza tym innych niedogodności nie ma. Zapasy, zgromadzone przezornie (nie żyjemy na wsi od wczoraj) na taką właśnie sytuację starczą nam spokojnie na wiele, wiele dni, a nawet tygodni. Chleb wczoraj się udał. Tym razem żytnio-pszenny, z dodatkiem drożdży do zakwasu i z kminkiem, pycha! Jedynie to, czego może szybko zabraknąć to kitiketa, ale za to koty mają pełną zamrażarkę słoniny i boczku. W sumie nie ma się o co martwić.
No, właśnie, zwierzaki przeszły na pełne zimowanie. Kury dostają jeść w kurniku i nie wychodzą poza jego próg. Grzebią tam sobie na piaszczysto-słomianym podłożu albo siedzą w gromadkach na grzędach. Kozy leżą w kółeczkach wzajemnego ogrzewania, mocno zagrzebane brzuchami w podściółce i przeżuwają. Gusia wysiaduje w sianie przy garze pełnym śniegu, który wciąga zamiast wody. Bo w oborze i kurniku oczywiście nie ma co zostawiać wody. Poimy kozy, kury i gęś tylko przy karmieniu (no, piją wtedy jak smoki wawelskie), przynosząc ją w wiadrze z domu. Kran zewnętrzny jest nieczynny, jak to w zimę.
Psy są dość raźne. Nawet Miła wyskakuje z ochotą na śnieg i mróz. Gonią się obie z Kolą do bramy i z powrotem i szybko, zadyszane wracają do ciepłego domku. Za to koty siedzą w środku jak przymurowane. W użycie weszła kuweta. Którą muszę codziennie czyścić i wymieniać piasek co dwa dni. Na szczęście zgromadziłam trochę piaskowych zapasów w piwnicy. Bowiem koci żwirek przy moich wieśniakach nie sprawdza się wcale. Nie uznają one czegoś, co pachnie perfumami za strefę załatwiania się. Musi być zwykły żółty (którego u nas dostatek na wydmie).
Co zaś do naszego wychodzenia do ubikacji, to pełny profesjonalizm i przyzwyczajenie. Nawet, gdy - tak jak wczoraj rano, po nocnej zawiei odkrywa się, że przez szpary w drzwiach i daszku wychodka nawiało do środka śniegu i jedno, co nie jest zasypane to... otwór.

6 komentarzy:

  1. O rany.
    I pomyslec, ze ja wczoraj narzekalam, ze jest zimno.
    Bo temperatura spadla w okolice zera...

    No ale tutaj dla niektorych to tragedia. Chodza w puchowych kurtkach i czapkach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, że dajecie radę, ale powiem szczerze, że ten otwór ubikacyjny na zewnątrz mnie przeraża :-) Wiem, że ludzie przyzwyczajają się do najdziwniejszych i najcięższych warunków, ale ja osobiście cieszę się z mojej normalnej wewnętrznej toalety, szczególnie w taką aurę :-)
    Spróbujcie zatelefonować do odpowiedniego miejsca, niech pług do Was wyślą. My zrobiliśmy telefon i wieczorem nas odkopali. Dziś jedziemy uzupełnić zapasy, bo znów śnieżyce zapowiadają na wieczór.

    OdpowiedzUsuń
  3. ta zewnętrzna toaleta to dla mnie tez wyczyn. Mieliśmy taką ale tyłki przymarzały , teraz w nieogrzewanej łazience przymarzają trochę mniej:)

    OdpowiedzUsuń
  4. He? Mam 5-letnią zaprawę. Ja już zapomniawszy tak bardzo co to porcelana, że gdy mi się trafi być w tzw. cywilizacyjnych warunkach dostaję stresu, że zapomnę spuścić wodę. ;-))))
    Macie bujną wyobraźnię i wydelikacone tyłeczki, i tyle.
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  5. To mi przypomniało, jak koleżanka opowiadała o swojej ukraińskiej "babuszce", która mieszka gdzieś w lasach pod Czernobylem (nie dała się wysiedlić po wybuchu elektrowni. Babuszka mieszka w ubogiej chatce w środku lasu, do wychodka ma oczywiście na zewnątrz. Wychodząc po zmroku zawsze bierze do ręki kij. "Babciu, na co ci ten kij?"- pyta znajoma podczas odwiedzin. "A, bo wilcy podchodzą".
    Mam nadzieję, dziewczyny, że chociaż w drodze do tegoż wychodka, wilcy dają Wam spokój :-)
    Wydelikacone tyłeczki ciepło pozdrawiają Wasze zahartowane tyłeczki :-)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Wilk tylko własny. I pantery także swoje, więc spoko. ;-) E.

    OdpowiedzUsuń