11 września 2010

Pożegnanie

Wzięłam dziś udział w przyjęciu (nazywanym stypą) z okazji 40 dni po pogrzebie dziadka Wołodii. Przedtem trzeba było zaliczyć liturgię w cerkwi. Tak się złożyło, że na to osobiste święto rodzinne nałożył się jeszcze prazdnik cerkiewny, czyli dzień ścięcia głowy Jana Chrzciciela i dzień wypominania wszystkich zmarłych. Uroczystość trwała bite trzy godziny, a i tak wszyscy cieszyli się, że batiuszka przyspieszył odprawianie, bo zapowiadało się na 4 godziny.
Tak trochę odleciałam w kosmos z tego wszystkiego.
Po powrocie palę w chlebowym. Szczoby griby ususzyty.

2 komentarze:

  1. a ja męczę się w piekarniku i jest do d...., nad piecem na wsi schły jak złoto:)

    OdpowiedzUsuń
  2. W chlebowym jest ok. Jedynym mankamentem są jego małe rozmiary w naszej kuchence. Nie dało rady większej zbudować.
    Ewa

    OdpowiedzUsuń