5 września 2010

Trochę o czarach

Od niejakiego czasu dopiero wiem, że są w regionie wsie mające złą sławę. Ostrzega się chłopaków, aby nie brali stamtąd żon. "Tam ludzie są dziwne, niedobre" - mówią tutejsi, a spytani o szczegóły milkną. Wiem już, że pewną rolę odgrywają w tym zaszłości historyczne i dawne niesnaski sąsiedzkie na bazie narodowości, poglądów politycznych czy wiary. Ale nie tylko. W wielu tych wsiach mieszkały bądź mieszkają złe baby. Takie co niedobre zazdrosne oko mają. Kwiatki od tego więdną albo zwierzęta zdychają, kury przestają się nieść, a krowy dawać mleko. I takie, co szepczą przekleństwa sypiąc coś na drodze, wokół domu albo pod dywan wrzucają, po którym stąpa przeklinany. Albo podrzucają mu do ogródka zawiniątka, które ściągają zły czar, a jeśli ciekawski niedowiarek je otworzy, to umiera w przeciągu krótkiego czasu.
Są i dobre baby (szeptunów jest mniej, słyszałam tylko o jednym, już nie żyjącym, zresztą lekarzu z zawodu). O tych wszyscy wiedzą gdzie są i w razie potrzeby jadą po pomoc. Czar złej miłości odczynić, alkoholizm przegnać, guza wyleczyć, słabość osłabić. Albo interesy ruszyć, klientów przywołać, kłopotom zaradzić.
Dużo różnych historii tu się opowiada i wszyscy wierzą w moc tych ludowych zamawiaczy, dobrą i złą. Lepiej w dniu ślubu nadrobić drogi, gdy ktoś ci na niej nagle popiół lub specjalne zioła wysypuje. Albo trzymać w kieszeni cięte słomki, gdy zwierzę się nie wiadomo komu sprzedaje i może urodzajność i płodność zabrać ze sobą. Lub zawiesić na nim coś czerwonego przeciw urokowi. A gdy już czar rzucony i koń się poci, rży bez powodu, albo inne zwierzę staje się niespokojne bez przyczyny, przetrzeć je zaraz bielizną osobistą, przepoconą koszulką, kalesonami, a najlepiej majtkami zdjętymi z siebie. W innym przypadku koń może nawet paść, cielna krowa poronić.
Była właścicielka naszej chaty różę spalała ponoć bardzo skutecznie. Tj. czerwone wykwity wrzodowe na ciele. Przy pomocy lnu święconego palonego nad gromnicą i odpowiedniej ilości zdrowasiek.
Jej córka na ziołach i naparach się zna. Niegojący się wrzód na kopycie końskim u sąsiadów wyleczyła okładami z arniki.
Inny znajomy wodę umie znaleźć różdżką z gałązki wyciętą. I z dokładnością do metra ją umiejscowić. Leczy też chore uszy spalaniem w nich wąskich świec cerkiewnych (i nie mylić z metodą Indian Hopi, choć identyczna to jednak pradawna ludowa).
Sławna w województwie historia wystawienia na skrzyżowaniu sedesu ukradzionego ze śmietnika batiuszki w celu odczynienia pecha, co ponoć szeptunka doradziła, o który zabił się jadący tamtędy inny batiuszka, osierocając żonę i dzieci, wydarzyła się zaledwie w zeszłym roku.
W sumie: miałyśmy wielkie szczęście, że nas droga tutaj zaprowadziła, a nie tam, tam czy siam, a przecież mogła była...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz