14 września 2010

Pchnięcie do przodu

Wczorajszy dzień należał do tych ważniejszych, w ciągu których rzeczy i sprawy, do tej pory czekające spokojnie na swój czas, "zostają pchnięte". Gdzie? Do przodu, oczywiście.
Z rana przyszedł Kościk. Ma ostatnio natchnienie do roboty, co trzeba wykorzystać. Rozrzucił gnój na polu, bo do tej chwili leżał tam sobie w zgrabnych kupkach zrzuconych z taczki. A potem z Anią przenieśli caaały wielki stos desek szalunkowych na obróbkę poddasza z garażu na poddasze właśnie. Wreszcie samochód będzie stał pod dachem, co przy intensywnych deszczach tego lata przestało być dla niego czymś nieważnym.
Ja w tym czasie pomalowałam legary pod podłogę ułożone na tarasie do przewiania na wietrze, środkiem grzybobójczym. Na słoneczku wyschły bardzo szybko.
Kościk na obiad dostał zalewajkę z grzybami. Na naturalnym żytnim zakwasie chlebowym.
- To zupa z moich stron - przedstawiłam danie. Bo Podlasiacy jakimś cudem regionalno-kulturowym nie znają zalewajki. Spotkałam tylko jednego, który wiedział co to, z filmu "Jak wywołałem drugą wojnę światową".
Zjadł szybko i musiał, no, musiał przyznać, że nigdy czegoś tak dobrego nie jadł.
Podlasiacy robią owszem, zupę ze świeżych grzybów, z ziemniakami i warzywami, ale bez barszczu. Jest zjadliwa, ale bez duszy. To przyzna każdy Polak z łódzkiego, radomskiego, częstochowskiego i świętokrzyskiego. Może jeszcze ze Śląska i Mazowsza wiedzą o co chodzi z zalewajką. Niemniej w rejonie moich chłopskich przodków po kądzieli (Pilica) jadało się zalewajkę na śniadanie, obiad i kolację. W różnych wariantach, postnych (z jajem na twardo i warzywami) i tłustych (ze skwarkami i kiełbasą albo kaszanką w wersji śląskiej), wiosennych (z cebulką i nacią) i jesiennych (z grzybami). To zupa absolutnie uniwersalna.
Po południu sprzątnęłyśmy spady jabłkowe zalegające pod jedną antonówką. Ania wywiozła na kompost 3 taczki zgniłych i nadgryzionych przez kozy owoców, a ja zebrałam 3 kosze, 2 pudła i całą dziecinną wanienkę owoców nadających się do przerobu. Reszta w liczbie podobnej do tej, co spadła wisi jeszcze na drzewie i dojrzewa. A tych drzew jest w sadzie 23. Wśród nich kilka już całkiem opadłych (2 papierówki) lub nieowocujących w tym roku (owocowały w zeszłym).
Problem z nadmiarem dobrego jest.
Trochę rozdajemy (sąsiadom i znajomym, którzy na to zasługują) albo wymieniamy się na inne dobra ziemi, trochę idzie na paszę dla kóz, resztę suszymy, a te, co będą nadawać się do przechowania pójdą do piwnicy leżakować do wiosny. Podobno cena jabłek na wiosnę będzie wysoka.
Kiedy zajęłam się obieraniem owoców i krojeniem ich na susz przyjechał Big Johnny (Wielki Jasiek) w swoim ogromnym traktorze i przez prawie 2 godziny orał nasze pole pod zasiew żyta. Poszło na to prawie 3 stówki.

A dziś, Aneczka pomaga zbierać ziemniaki na polu pani Wiery w zamian za kartofle na zimę.

6 komentarzy:

  1. zalewajka to nasza zagłębiowska potrawa. Jestem ŁAZANKA z urodzenia i Zagłębianka z zamieszkania ( do Pilicy blisko):)

    OdpowiedzUsuń
  2. O ile wiem, trwa bitwa o region poczęcia zalewajki (czyli certyfikat potrawy regionalnej). ;-) Przyznaje się do tego świętokrzyskie i piotrkowskie. Ale kto tak naprawdę wie, gdzie się narodziła. W każdym razie rozeszła się od centrum całkiem daleko, stając się powszechną i powszednią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha!Czyli na moich ziemiach powstała!
    Ja z dawnego piotrkowskiego pochodzę...I do naszej pięknej Pilicy naprawdę blisko:)

    p.s.
    ja do zalewajki zawsze suszone prawdziwki i kozaczki wrzucam.babcia i mama też tak robiły.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, przysłowiowy grzyb w barszcz, ale w sezonie daje się grzyby świeże. Każdy gatunek daje swój smak. Najbardziej lubię z kurkami albo z podgrzybkami.
    Jam też piotrkowianka. Co prawda znad Luciąży, co do Pilicy wpada.
    ;-)
    ES

    OdpowiedzUsuń
  5. Ej, toż my krajanki prawie.
    Ja pochodzę z Opoczna
    "Opoczno, Opoczno, piękna okolica
    Gdyby nie stodoły była by stolica.
    Opoczno, Opoczno na góreczce stoi
    Opoczno, Opoczno wszystkie wioski stroi..."
    :)

    Natomiast u nas kurki to jedynie do duszonki,albo jajecznicy się dodaje. Czasem do słoiczków. Ale w zupie -tak jak Pociech- nigdy!
    No, ale jak ma się takie lasy pod nosem (-rodzice) to można wybrzydzać :O

    OdpowiedzUsuń
  6. No, prawie. Znam Opoczno. Stolica folkloru. Byłam tam kilka razy, ze dwa na takim dziwnym festiwalu pankowym urządzanym w piwnicy kamieniczki w rynku przez młodzież (lata 80-te). Tam tańczyłam pierwsze i ostatnie pogo w życiu, w strasznym kurzu wzbijanym z klepiska. Dawne durne czasy. I twardość ławki na dworcu pamiętam, bo mi przyszło na niej nocować. ;-) E.

    OdpowiedzUsuń