12 września 2010

Jesienne nadmiary


Anię diabli pognali w las.
Całe popołudnie obierałam przyniesione przez nią grzyby.
Ja grzyby, ona jabłka.
Przyniosła głównie maślaki, trochę zdrowych koźlarzy, kilka podgrzybków i kurek, trafił się nawet dorodny prawdziwek.
Jedne do zupy, jedne na smażenie, jedne na suszenie i jedne do marynowania.
Potem znowu palenie w chlebowym, ale i pod płytą też. Pod garnkami z serwatką (na zwarnicę, którą kurki karmię) i z karmą dla kur (obierki z ziemniaków) oraz siatką z wyłożonymi na niej grzybami do suszenia i dosuszenia. W chlebówce na dziś suszenie jabłek.
Gorąco od tego w domu. Ze 25 stopni. Za dużo, jak na moje przyzwyczajenia. Na dworze miły chłodek, który jednak pozwala mi jeszcze spokojnie chodzić w koszulce z krótkim rękawkiem.
Warszawiance, przyzwyczajonej do 30 stopni równo latem i zimą w mieszkaniu w blokach, taka temperatura właśnie odpowiada, ale ja w nocy nie śpię, okno uchylam.

2 komentarze: