20 marca 2010

Codzienna świętość


Niedawno usłyszałam pytanie pewnego znajomego hodowcy mlecznych zwierząt, bardzo proste i praktyczne, a zatem jak najbardziej zasadne: W jakim celu hodujemy kozy?
No, tak rzeczywiście, nasze stado jest malownicze, ale przeciętne, gdy chodzi o mleczność. Przez zimę nie daje mleka i do pierwszej trawy kóz nie doimy, bo od wykotów w lutym matki karmią młode. W ten sposób trudno myśleć o zysku z nich. A podstawowym motywem prowadzenia hodowli jest przecież korzyść finansowa.
Właściwie dopiero teraz zaczynam się nad tym wszystkim (tj. nad zasadnością i korzyściami) zastanawiać poważnie. Do tej pory działania były spontaniczne, doraźne i podyktowane aktualnymi uwarunkowaniami, a nie jakimś świadomym planem.
Ale pod wypływem tego zapytania zaczęła się we mnie pojawiać odpowiedź, a tak naprawdę cała filozofia jako odpowiedź.

Oczywiście są inne korzyści z hodowli kóz, poza mlekiem i serami przez sezon ciepły. Kiedy kończy się mleko (u nas wypada to pod koniec grudnia) jest mięso, a zatem zysk w postaci innego rodzaju białka. Po jesiennej rui główny kozioł idzie na ofiarę rzeźną (że tak powiem religijnie, ale to ważne porównanie). Jemy go aż do Wielkanocy.
Pozostaje z niego skóra. Bardzo ciepła i efektowna po wyprawieniu. Wyprawienie kosztuje, ale ostatnio pojawiła się propozycja sprzedaży skór na bębny. Bo tylko kozie się nadają. Zatem można mówić o korzystnym-wykorzystaniu.
To, jeśli chodzi o wymierność ściśle materialną (materialistyczną wręcz).
O innym zysku, w rodzaju naturalnego nawozu pod grządki warzywne wspominać chyba nie trzeba.

Jednak dla mnie, dla nas, równie ważne, o ile nie ważniejsze są walory duchowe takiej hodowli. Poważnie brzmi, ale to jest mocny temat. I żeby go w ogóle ruszyć, trzeba zacząć od tego, że jesteśmy osiedleńcami z Miasta i mamy wykształcenie poza-rolnicze, abstrakcyjne i teoretyczne po prostu. Reprezentujemy jednak pewną całkiem aktywną obecnie siłę społeczeństwa, można śmiało stwierdzić: trend społeczny. Jego cechą charakterystyczną jest Świadomość. Taka świadomość, jakiej nie posiadają osiadli chłopi, którzy nigdy nie zmienili ani swojego miejsca zamieszkania, ani sposobu myślenia o świecie.
Tę świadomość charakteryzuje potrzeba powrotu do natury, ożywienia i wskrzeszenia kontaktu z Matką Ziemią, jakkolwiek to nazwał. Nawet, gdy nie idzie za tym praca na roli czy hodowanie zwierząt, to zawsze jest chęć przebywania pośród przyrody, oddychania świeżym powietrzem, jedzenia wiejskiej żywności, przebywania na co dzień z ludźmi, a nie z miejskimi odczłowieczonymi i zmedializowanymi cyborgami.
Świadomości towarzyszy na ogół inna wrażliwość. Przejawiająca się w potrzebie dawania i otrzymywania miłości w stosunku do zwierząt, naszych sióstr i braci mniejszych.

No, właśnie, to chcę powiedzieć. Istotą naszej filozofii i celem naszej (kompletnie odlecianej z punktu widzenia produkcyjnego rolnika) hodowli kóz czy kur jest także (o ile nie jest to najważniejsze jako motyw) doznawanie harmonii, uzdrawiającego spokoju i... miłość.
Ziemia ma swoją moc karmienia, dawania. Można ją sztucznie i świadomie pobudzić. Przeważnie motywem jest chęć zysku. Z obserwacji widzę, że każda specjalizacja wiąże się z uciskiem wobec gleby i zwierząt. Do produkcyjności - moim zdaniem - dobrze jest dochodzić naturalnie, w zgodzie z rytmem pór roku, przyrostem doświadczenia i zasobem własnych sił.
Każde pole wymaga opiekuna, który je czuje i obrabia z uwagą i troską. Przeważnie z ludźmi jest tak, że gdy wchodzi w grę chciwość, troska (a zatem i szacunek i ostrożność) szybko znika.
Produkcyjność nie może być celem samym w sobie. Może być satysfakcją, dobrem, obdarowywaniem innych potrzebujących, ale wszystko ma swoje granice. Łatwo je naruszyć, jeśli podchodzi się do rzeczy z ekonomicznym planem i ambicjami. I czasem samemu paść tego ofiarą (z czasem, gdy coś walnie w systemie albo we własnym kręgosłupie na przykład).

Nasze gospodarstwo rodzi się powoli (wciąż jest w powijakach), ale rozwija się z roku na rok w nas i poprzez nas i z nami, jako jego częścią składową, współzależną. Zwierzęta, które zamieszkują obejście, które obdarowują nas sobą, karmią nas, dostają szacunek, uwagę i prawdziwą wdzięczność.
To obcowanie z Sacrum. Codzienne, w pracy i znoju. Ale jakże jest ono piękne. Nie do opisania!

35 komentarzy:

  1. I chciałoby się powiedzieć-AMEN !!! Dzięki za te kilka słów,uwięzionych też w naszych sercach.Mimo że pewnie wiele osób stwierdzi że to zbyt górnolotne,szkoda że tak mało ludzi właśnie tak odczuwa.
    My o sobie mówimy nomadzi, mieszkamy w 11 miejscu w ciągu 23 lat wspólnego życia.Ludzie pytają nas, przed czym uciekamy,Nikt się nie zastanawia, że my gonimy a nie uciekamy.Co gonimy-piękno dnia powszedniego,szczęście płynące z pozostawiania po sobie odratowanych na nowo ożywionych gospodarstw(zawsze ładnie położonych i przed nami czekające na odnalezienie,to siódme podniesione z ruin).Zwierzęta zawsze były z nami w tym wędrowaniu;krowa,konie-pociągowe i rekraacyjne(jestem tym miastowym który nauczył się pracy końmi w polu,orka bronowanie, siew redlenie,spręrzynowanie i wszystko inne).Psy syberian husky(hodowla).Jedno z pierwszych w polsce stad kóz(produkcyjne) lata osiemdziesiąte.No a teraz trzeci rok stado alpak.Takie życie jest b.trudne, ale jak piękne i pełne i bogate....
    Pozdrawiamy tych co się nie boją żyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Można spytać, jaki rozrzut terytorialny jest w waszych poszukiwaniach, czy też gonitwie?
    Pozdrowienia wiosenne, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  3. Można powiedzieć nie wielki- warmińsko mazurstie i mazowieckie.Ale rozrzut nie jest ważny,ważna jest chęć zaczynania od początku(mówią że przeprowadzka to jak pożar).Nasi synowie szkołe podstawową zaliczyli, starszy w czterech ,młodszy w trzech miejscach,one i my jesteśmy zaprzeczeniem stereotypu Polaka nie mobilnego, przywiązanego do miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  4. ;-)
    W ciągu ostatnich 10 lat przeprowadziłam się 3 razy i mam dość. Podziwiam. Wiem jaki to trud i stres. Ewa

    OdpowiedzUsuń
  5. @Kresowa Zagroda
    Ciekawy wpis. Pewnie trochę inaczej się na to wszystko patrzy, jak ma się inne źródło dochodu też, tzn jeżeli nie polega się tylko na ziemi. Można wiedzieć, czy Ty tylko utrzymujesz się z ziemi, czy masz jeszcze jakieś dodatkowe źródło dochodu?
    Może to fakt, że jestem facetem (takim przyziemnym;) jednak bez pieniędzy, czyli produktywności o której piszesz nie ma pieniędzy... Jeśli natomiast chce się mieć dzieci, czy się je ma to trochę tych pieniędzy dobrze jest posiadać, bo może dzieci zechcą wybrać inna drogę niż my (np. karierę naukowca w mieście). Bez pieniędzy (chociaż niewielkich) ciężko, a przynajmniej trudniej będzie im realizować swoje pragnienia.

    Czy można powiedzieć, że Wy DUOart zajmujecie się zawodowo kupowaniem zrujnowanych gospodarstw i sprawianiem, że są na nowo dochodowe?

    OdpowiedzUsuń
  6. Wojtku, aby cokolwiek zacząć swojego na wsi, bez odziedziczonej ziemi i gospodarstwa (budynków mieszkalnych i gospodarczych oraz narzędzi) trzeba się wyprzedać w mieście albo dorobić najpierw tam sporej kasy.
    Mam inne dochody, ale symboliczne. Jestem nieubezpieczona od paru ładnych lat. Ale mam dach nad głową, hodowlę, która mnie karmi i daje szansę na rozwój i zysk w przyszłości.
    Grupa społeczna, do której należę (należymy) jest specyficzna.
    Myślę, że jak już spełnisz swoje marzenie to jednak sam się przekonasz, że życie na wsi to szczególna poezja i to się stanie równie ważne, jak kasa.
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrze że nie pisaliśmy kilka minut temu,Ewa w części odpowiedziała.Ale musimy dopowiedzieć(może trochę uszczypliwie i po męsku, ale myślę że Pan to zniesie.Ratowanie przeszłości nie jest dochodowe,od 15 lat nie jesteśmy ubezpieczeni, mamy minimalne dochody z zawodu wyuczonego,minimalne -to znaczy że często zastanawiamy się za co jutro kupić chleb,czy paliwo do samochodu, aby syna zawieść do szkoły,(czwarta klasa Tech.Leśnego.Starszy jest na trzecim roku zootechniki w Kortowie)to tak a pro pos tego że co będzie jak dzieci chcą się uczyć,Pan myśli o tych ,ze wsi ,że nie chcą i nie mogą.
    Pan Wojciech jak czytam w jego wpisach(wszystko ma zrobić kiedyś)jest przykładem ,,ekologa"z miasta ,który kombinuje jak zarobić na eklogii i na tym co podobno teoretycznie wie.Piszę teoretycznie, bo szanowny Panie Fukuoką to my w naszym gospodarstwie robiliśmy dwadzieścia lat, temu wtedy za bycie ekologicznym nikt nie płacił ,jak teraz.Stąd biorą się jak grzyby po dwszczu gospodarstwa (pseudo ekologiczne).
    Dopóki będzie pan miał takie podejście(byznesmena),niech Pan lepiej nie idzie na wieś i nie bierze się za wprowadzanie w życie tego co ktoś Panu naopowiadał.Wróżę Wielką klapę i porażkę,tego nie można przeliczać to trzeba kochać,bezwarunkowo,nawet za cenę biedy(częstokroć).

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja wierzę w Wojciecha. Wydaje się być człowiekiem z wizją, która go ożywia i pewnie dopnie swego, tj. zostanie wreszcie "właścicielem obszaru" i "zarządcą własnych dóbr". Przy dużej wiedzy na temat (mimo wszystko ja jej nie mam aż takiej), pomyslowości i przede wszystkim codziennej Pracowitości może wiele osiągnąć.
    Można się spierać o inne wytyczne, właśnie światopoglądowe. Moim zdaniem Wojtek jest reprezentantem tych, co wierzą, że system można zmienić, przekształcić na lepszy, wierzą w ewolucję i rewolucję, w zmianę stosunków społecznych, w wymierny i pozytywistyczny sens pracy. Ja reprezentuję nie tylko ducha "kongresówki", całkiem innego od poznańskiego (i krakowskiego też), ale i dekadenta, który nie wierzy w zmianę na lepsze. Wiem, że systemu nie da się uratować. I takich "przeczuciowców" wśród osiedleńców jest całkiem sporo. Kładą nacisk na trwanie i przetrwanie, gdy już się walić zacznie. Więcej, dla nich już się zawaliło, gdy zrezygnowali z "dobrodziejstw cywilizacji" na rzecz ciężkiej pracy, piania koguta co rano, który budzi słońce i szczęścia swego kota.
    I tyle.
    Czyli, życzę Wojtku dużego zarobku i miłości do i od zwierząt, które będziesz hodował kiedyś, czyli wszystkiego, co w życiu najlepsze. Hej,
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  9. @DUOart
    1.Oczywiście to zniosę:) i dziękuję za odpowiedź. Mieszkam w mieście i najprawdopodobniej w tym roku przeprowadzam się na wieś. W mojej wiedzy rzeczywiście przeważa teoria.

    2.Nie twierdziłem, że na wsi dzieci się nie uczą czy nie mogą, jednak jako osoba młoda jeszcze dzieci nie posiadająca mam na te sprawy inne spojrzenie. Jako, że RP czeka w którymś momencie bankructwo, mamy bardzo niekorzystną sytuację demograficzną wiem, że za edukację dzieci będzie trzeba płacić - sam szykuję się do takiej sytuacji, że edukacja nie będzie państwowa. Oczywiście w dobie internetu kwestie edukacji się mocno zmieniają, bo w necie jest duża część wiedzy jaką ludzkość zgromadziła.

    3.Tak, jestem ekologiem z miasta pod tym względem, że znam się na ekologii i mieszkam w mieście. Uważam, że taki sposób zarabiania jest bardziej przyzwoity - daję ludziom wartość (wiedzę) za wartość (pieniądze). Dlatego mimo, że swojej ziemi jeszcze nie posiadam, to widać już efekty mojej wiedzy i pracy. Uważam ponadto, że ludzi którzy zarabiają na ekologii powinno być sporo więcej.

    4.Możesz rozwinąć temat gospodarstw pseudoekologicznych - bardzo mnie to zaciekawiło. Czy chodzi Ci o gospodarzy, którzy oszukują, że sprzedają produkty ekologiczne?

    5.Temat Fukuoki bardzo mnie zainteresował. Możesz rozwinąć temat, jakie masz doświadczenia?

    6.Poza tym, że mam podejście biznesmena, to też kocham żywot na wsi - to drugie to główny powód dla którego się na tą wieś przeprowadzam. Moją i PIP'u misją jest przekonywanie ludzi, których wzniosłe, ekologiczne hasła nie przekonują.

    Czy Ciebie DUOart i Ewo muszę przekonywać, że stosowanie Roundup'u jest złe? Nie wydaje mi się. Jeśli chcemy (a ja chcę) żeby większość rolników (tych co są głównie na kasę nastawieni). Mam nadzieję, że udowodnię swoim przykładem, że prowadzenie gospodarstwa zgodnie z naturą może być bardziej dochodowe niż te konwencjonalne, gdyż to właśnie pieniądze są dla wielu rolników największą motywacją.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wojtku, nastaw się jednak na sporą ilość czasu, którą musisz poświęcić na realizację tej ambicji. To nie jest kwestia roku, dwóch, ani nawet trzech. Może dziesięciu, może dwudziestu. Przy założeniu, że nie będzie wojny ni pomoru, ani trąby powietrznej.
    Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  11. @Ewa
    Dzięki za odpowiedź. Powiem, że jest też trzecia droga zdobycia ziemi, taką którą sam wybrałem. Mój ojciec chce się gdzieś w Polsce osiedlić (aktualnie mieszka w Grecji). Mieszkania w mieście kosztują z 200-300tyś. Za połowę tej ceny może uda mi się kupić 6-8ha gospodarstwo do remontu. Sposób ten poniekąd potwierdza Twoją wypowiedź, no ale trochę się różni.

    Mój duch, to rzeczywiście jest taki trochę poznański - coś się z systemem da zrobić. Jednak z ważniejszych motywów osiedlania się na wsi (poza zdrowym jedzeniem, innym stylem życia) jest właśnie przewidywanie, że system padnie :) Peak Oil, bankructwo Polski (państwo Polskie ma zobowiązań na 1500% swojego PKB. Takich długów się nie spłaca...

    Zwierzęta kocham, więc będę o nie dbał. Dusza permakulturowego biznesmena podpowiada mi również, że zwierzęta szczęśliwe i zdrowe dają zdrowe dochody ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. @Ewa
    Oczywiście się nastawiam, nigdzie się mi nie spieszy :) (jak już będę żył na ziemi). Tego typu zmiany w świadomości i paradygmacie rolniczym trzeba liczyć w dekadach jak nie pokoleniach.

    Pozdrawiam wszystkich

    OdpowiedzUsuń
  13. A co do pseudo ekologiczności, można pod to podpiąć wszelkie jaja od kur z chłopskich zagród pasionych paszami treściwymi, coraz to gorszej jakości i podpędzane pszenicą, jak w blogu jużem wspomniała.
    To słowo stało się wyświechtane i przereklamowane. Używam je jedynie do nazwania nauki o środowisku przyrodniczym. Wyparło pojęcie, które było na początku, biodynamika. No, i wielu biednych rolników ze słabą ziemią, na której nie opłacają się sztuczne pobudzacze przeszło na status ekologiczny, bo mają większe dotacje.
    Pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  14. witajcie,
    myślę że jeśli chodzi o pseudo ekologiczne gospodarstwa to akurat obecne działania unijnych dopłat (dopłaty do ekologi) bardzo pomagają w ich tworzeniu, a kiedy dołoży się do tego ceny śr. ochrony i nawozów z jednej strony a z drugiej cenę zboża czy nawet żywca ... to niestety rodzi się taki dziwny trend wśród rolników: zasieję byle jak .... nie będę nawoził ani pryskał, zbiorę byle jak bo i tak moim głównym zyskiem są dopłaty ...
    to jest obecnie unijne gospodarstwo ekologiczne :-)
    ja jednak ostrzej bym polemizowała z poglądami Wojtka, mając jednak wykształcenie biologiczne wiem że wiedza praktyczna ... czucie pewnych procesów jest nie do przeceniania ...
    nie mając tej wiedzy w swoich wpisach do jednego worka wrzucasz wszystkie strefy klimatyczne ... a mimo całego postępu cywilizacyjnego w rolnictwie wiele się nie zmienił (oczywiście nie biorąc pod uwagę chemii)
    siejesz ... i zbierasz te same rośliny w podobny sposób i w podobnych porach
    ale to raczej temat na szerszą dyskusję
    pozdr. Ania

    OdpowiedzUsuń
  15. @Ania i Ewa

    Dzięki za odpowiedzi.
    Anię bardzo zachęcam do szerszej i ostrej dyskusji :) jeśli nie tu to na moim blogu. Wiem, że wykorzystuję przykłady z wielu stref klimatycznych. Możesz jednak podać konkretny przykład, który podałem, a który by się nie sprawdził u nas?

    OdpowiedzUsuń
  16. Może ja zadyskutuję. Choć nieuczenie. ;-) Np. kiedy słyszę o kiwi, gęba mi się krzywi...
    Mam alergię na ten owoc, wszystko we mnie puchnie w środku.
    Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  17. A próbowałaś te mrozoodporne? Bo to inny gatunek, więc może być inaczej. W razie czego rumianek i zyrtec pod ręką.

    Istnieją też inne jadalne pnącza :p

    OdpowiedzUsuń
  18. Kiwi to "kwestia smaku", jak by powiedział Mistrz Herbert. Czy ono jest chińskie, czy syberyjskie, czy inne - u nas to jest botaniczny "fusion", jak sushi czy pizza w kuchni (jeśli ktoś w tym towarzystwie jeszcze ogląda telewizję, to proszę zwrócić uwagę na reklamę jakiejś dennej skądiną pizzy mrożonej, co to jest "jak u mamy" i ma "typowo polskie dodatki". Ludzie! Jaka pizza..?! Jakie dodatki..?!). Można lubić, można nie lubić, ale żeby to miał być sposób na życie..? To prawie jak hodowanie łaciatych koni. Jaki Sarmata chciałby jeździć na krowie..? I słuchać hadko o takich breweryjach...

    A swoją drogą, choć kozy są mi obce jak Marsjanie, żadnej Apokalipsy nie wyczekuję i donikąd ani nie uciekłem, ani za niczym nie goniłem, to tak ogólnie, odczucia mam mam wcale podobne jak pani Ewa. Hoduję konie, od których przodków, 6 tysięcy lat temu zaczęła się przyjaźń między naszymi gatunkami. Bezpośrednich przodków. Bardzo podobnych. To jest o wiele większe ode mnie - i warte chłodu i głodu...

    OdpowiedzUsuń
  19. Wolę zwyczajnie nie jeść, nie hodować i mieć się dobrze. I wolę nie próbować. :-)

    OdpowiedzUsuń
  20. Mała uwaga do Ewy, ekologiczne nie równa się biodynamiczne.Biodynamika to metoda rolnicza,rodzaj-sposób prowdzenia gospodarstwa wymyślona i opracowana przez Rudolfa Steinera.Opiera się ona przede wszystkim na używaniu t.zw.preparatów biodynamicznych do kompostowania i do ożywiania gleby.W początkach ekologicznego rolnictwa w Polsce(połowa lat 80tych)grupa zapaleńców zgromadzona przy Julianie Osetku z Nakła nad Notecią założyła Stowarzyszenie EKOLAND ,większość tych rolników była po kursach biodynamiki u Pana Osetka i tą metodą prowadziła gospodarstwa.Dołączyliśmy do nich w roku 89, mieliśmy numer atestu 39,hodowaliśmy kozy , stosowaliśmy biodynamikę i eksperymentowaliśmy z Fukuoką.
    A teraz do Pana www.boskowola.pl Jeśli chodzi o to ,,fu" coś tam Pańskie achał-tekiny to też nie jest rasa miejscowa.Pana olewający ton i wykpiwanie wszystkiego czuć we wszystkich wpisach.A co do tej krowy łaćiatej to srokate konie to moda XVII-XVIII wieczna wśród szlachty i magnaterii polskiej.Każdy kmiot patrzył na nie z zazdrością i źle o nich mówił, bo były symbolem Pańskości.Co do przodków to alpaka została WYHODOWANA (co podkreślam) nie udomowiona około 7 tysięcy lat temu przez naszych przodków, co jest dowodem na to, jak bardzo cofnęło się dziś nasze rolnictwo,jeśli chodzi o hodowlę.Słuchać hadko takich breweryj roników z Marszałkowskiej

    OdpowiedzUsuń
  21. Nic nie wiem o alpakach. Nic mnie alpaki nie obchodzą. O koniach, jak myślę, wiem trochę. Ton zaś mój jest kpiarski i olewający celowo, świadomie i w pełnie zamierzenie. W kręgach "rolników z Marszałkowskiej" nazywa się to ironią. Ale nie będę się kłócił ze starszym. W latach osiemdziesiątych chodziłem do podstawówki. Baaardzo daleko od Marszałkowskiej...

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie chcę wnikać po co ci ta ironia, Jacku, ale czasem to brzmi źle i zwyczajnie zarozumiale, tak... mitomańsko. Ale mniejsza. Mam nadzieję, że sobie poradzisz ze swoim ego, jak nie teraz to kiedyś. Życie na wsi temu sprzyja (choć znam też wiejskich mitomanów, których nic z tego nie uleczy). Pewnie wiosnę czujesz i wiatr we włosach, gdy galopujesz na koniu trochę cię za bardzo podpędza.
    DuoArt, wiem trochę co to biodynamika. W omawianym okresie była na nią moda i czytałam różne broszury biodynamiczne. Teraz jednak nie mówi się już o biodynamice (która pierwsza zdaje się zaczęła jednak używać pojęcia ekologii i harmonii przyrodniczego środowiska w gospodarstwie), a o ekologiczności, wsadzając pod to pojęcie wszystko co się da.
    Obawiam się, że to ściema medialna, mająca właśnie wykasować prawdziwe osiągnięcia w rolnictwie naturalnym na mocy biodynamiki czy permakultury, czy czego tam jeszcze (metod przecież może być wiele).
    Narodek otumaniony magicznym słowem wszystko kupi i dalej nie odróżnia trucizny od dobrego jadła.
    Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  23. Nawet papier toaletowy kiedyś ekologiczny widziałem. Ciekawe co w nim było ekologicznego...


    Zastanawia mnie, czy Wy macie certyfikat ekologiczny?

    OdpowiedzUsuń
  24. Nie. Zastanawiamy się. Jest dużo kruczków w przepisach, konieczne są różne decyzje, których jeszcze nie podjęłyśmy. Np. trzeba podać ilość ziemi, co będzie wiążące na 5 lat. A ta sprawa jeszcze jest ruchoma.
    Pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  25. Czyli jak się wystąpi o certyfikat, to nie można w ciągu 5 lat kupić/sprzedać ziemi?

    OdpowiedzUsuń
  26. Certyfikaty nie zmieniają faktu że kwitnie pseudo ekologia.Przez kilka lat byliśmy w tej zinstytucjonalizowanej ekologii,starczyło aby poznać mechanizmy przekrętów i przykłady skoków na kase.Tak jak bycie uczciwym nie wymaga certyfikatu ,tak życie w zgodzie z naturą a nie przeciw niej- też.Dziś ekologiczne rolnictwo to robienie kasy bez liczenia się z konsekwencjami, braku uczciwości.Ekologia to sposób na życie i sposób życia.Czy można to certyfikować?Te certyfikaty o które pytasz, to tylko bilet do kasy.Jeśli coś jest dla pieniędzy,to w Polsce z góry można założyć że będzie(jest) nieuczciwe.

    OdpowiedzUsuń
  27. Zgadzam się z Tobą co do przekrętów. Znam co najmniej jeden przypadek pana co sprzedaje "ekologiczne" mleko kozie i jego przetwory Poznaniakom.

    Jak można to certyfikować?
    No teoretycznie jak nie używa się chemii, to powinno być ekologiczne.Powinna być to informacja dla klientów, że dany produkt jest zdrowszy, czy może jest większa szansa, że jest zdrowszy.

    Myślisz, że nie ma w Polsce uczciwych firm?

    OdpowiedzUsuń
  28. moi drodzy, dyskusja zawrzała, to dobrze ...
    jednak chcąc ustalić pewne fakty,
    inną rzeczą są dopłaty dla rolnictwa tradycyjnego
    (czytaj np. http://zig.eco.pl/a120_optymalizacja_doplat_ekologicznych.html)
    są to dodatkowe pieniądze, które dostaje rolnik w zamian za przestrzeganie pewnych zasad, norm
    można na temat wiele dyskutować jednak te dopłaty dbają np. o proporcje hodowli zwierząt i roślin, czyli że przy danym areale nie można mieć więcej zwierząt lub wogóle ich nie posiadać, co generalnie sprzyja bioróżnorodności i dyskwalifikuje np. monokultury i wielu z nas się zgodzi że jest to myślenie zgoła holistyczne a i permakulturze nieobce.
    a drugą zupełnie inną sprawą są certyfikaty ekologiczne, w tym orientuję się mniej, organizacją przyznającą certyfikat jest Ekoland, wiem że też mają różne wymagania,
    jednak ja również myślę że nie jest to stowarzyszenie etyczne a raczej biznesowe więc zrzeszające ludzi myślących o swoich zwierzętach jak o producentach. i chyba taka postawa niesie ze sobą ryzyko zysku za wszelką cenę. A ja myślę żeby produkować żywność która mi smakuje. Bez konieczności certyfikowania.

    OdpowiedzUsuń
  29. z kolei okres 5-letni jest brany pod uwagę przy płatności ONW (czytaj np. http://www.ppr.pl/artykul-wiekszosc-rolnikow-otrzymala-juz-doplaty-onw-156267-dzial-3835.php)
    i przy zgłoszeniu do tej płatności nie można np. przestać uprawiać jakiejś działki przez okres 5 lat. pozdr. Ania

    OdpowiedzUsuń
  30. I tu Ewa i Ania mają rację.Klient jeśli coś (produkt)nie jest dobre,po prostu smaczne to nawet jek ma pięć certyfikatów to i tak nie kupi.Najlepszym sposobem na marketing swoich produktów jest otwarcie gospodarstwa i jawność twchnologii dla klienta.Nasz przyjaciel a jednocześnie ostatni prawdziwy rolnk biodynamiczny w Polsce Józef Brocki spod Torunia, zawsze mówi do klientów którzy kupują jego rewelacyjne warzywa i przetwory mleczne ,,przyjedź do mnie, popracujemy troszkę razem ,zobaczysz jak to powstaje i dlaczego jest takie niezwykłe i smaczne".
    Prawdziwa ekologia to uczciwość rolnika,Ci uczciwi to najczęściej działający już poza systemem,rozczarowani ale nie pokonani.Właśnie jak n.p.Józek magister inżynier rolnictwa który tworzył uczciwą biodynamikę w Polsce a teraz został sam,bo inni nie mają czasu ,muszą robić kasę.

    OdpowiedzUsuń
  31. A czemu, waszym zdaniem, biodynamika tak padła w rankingu, jeśli się tak skuteczna? Zbyt skomplikowana? Czy może zbyt... hm, niemiecka?
    Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  32. Biodynamika wymaga wiedzy i nie znosi oszustwa,chachmentów.Poza jej twórcą nie wiemy co w niej niemieckiego,pewnie tyle co i sił nieczystych(tak uważa kościół katolicki)Głównym gniazdem biodynamików jest Szwajcaria.Myślimy że nigdy nie starała się wygrywać w jakichś rankingach,do stosowania tej metody po prostu lepiej się nie przyznawać.

    OdpowiedzUsuń
  33. Pisząc "niemiecka" mam na myśli charakter niemiecki (może raczej germański dla ścisłości powinno być), czyli precyzyjność, dawkowanie, wiele ścisłych elementów owej wiedzy, którą w sumie trudno uprawiać Słowianinowi, bardziej jednak lubiącemu luz i święty spokój, pracującemu zrywami.
    Ale kalendarze biodynamiczne są często używane, można powiedzieć, że poszły w lud. Niedawno pewna miejscowa pani od robótek i rzemiosł wszelakich stwierdziła, że zawsze sprawdza jaki jest dzień w takim kalendarzu, bo zauważyła, że mleko źle kiśnie i twaróg źle się warzy, gdy zacznie nieprawidłowo.
    A dlaczego "lepiej się nie przyznawać"?
    Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie ma kalendarzy biodynamicznych, jest jeden kalendarz opracowywany przez Panią Tunn. Licencję i prawo tłumaczenia w Polsce tego kalendarza ma jedynie firma ,,Otylia" Pana Osetka z Nakła nad Notecią.
    Powiemy z uśmiechem :)jak każda wiedza tajemna tak i biodynamika musi być ścisła,w tej ścisłości i przestrzeganiu zasad jest sedno(a tak przy okazji uczy właśnie przestrzegania zasad,co dziś jest rzadkością).
    A właśnie dlatego aby nie być posądzanym przez głupców o rzeczy których się nie robi,(nie mów rób).

    OdpowiedzUsuń
  35. DuoArt, przez pomyłkę wzięłam ci odpisałam w komentarzach pod wpisem wyżej "Wiosna, Wiosna!". ;-)
    Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń