Jak na razie i jak zazwyczaj o tej porze roku wydarzenia uczą nas pracowitej pokory i cierpliwości. Nie! nic strasznego, ot, przeszkody i kamyczki od losu pod nogami do przeskoczenia. Sianokosy niepewne.
Po pierwsze i najważniejsze kilka dni temu nagle padł samochód. Szczęśliwie jednak (dobre duchy mają nas w opiece) Anna wróciła nim z łąki do domu i zatrzymał się tuż przed bramą. Miał kłopot z odpaleniem już na łące, ale dał się namówić i dowiózł właścicielkę na miejsce. Ponieważ nie dałam rady pchnąć go pod górkę, parkował pod bramą przy drodze dwie noce. Miejscowy warsztat okazał się "obłożony" aż do 26 dnia tego miesiąca, co okazało się datą horrendalnie daleką zważywszy sprawy pilne do wykonania, które nas czekają. Na szczęście pewien mechanik z polecenia, rozwijający biznes niedaleko Hajnówki, przyjechał na wezwanie osobiście, zajrzał pod maskę, odpowietrzył silnik i auto odpaliło. Może dojedzie na dniach do warsztatu samo.
Tym samym trzeba odwołać sianokosy, przynajmniej w najbliższym terminie. Jarmark też stoi pod znakiem zapytania. Poza tym zgrabiarka do siana okazała się mieć znowu kapcia na tym samym kole co poprzednio, i trzeba je najpierw wymienić. Zaangażowało się już w sprawę dwóch ludzi. No, i trzeba było kupić nową dętkę.
Poza tym przyszedł przymrozek i jednej nocy zwarzył większość kiełkujących już pięknie dyń i nieco pomidorów posadzonych w gruncie. Tym tunelowym nic się nie stało. Wysiałyśmy drugi raz dynie. Te posiane pod laskiem nie rokują dobrze, bo na początek przyszła susza, a potem przymrozek. Jeśli wykiełkują będzie cud.
Na szczęście po drugim siewie przyszła burza - wbrew wcześniejszym zapewnieniom sztucznego proroka - i deszcz zlał pięknie grządki i pastwisko. Padał też nocą. Wróciło nieco nadziei.
Pierwszy wylęg piskląt sprzedał się, teraz pojawił się drugi. Tym razem 3 perliczęta i 7 kaczuszek. Na razie grzeją się w pudle pod lampą kwoką, czekając na spokojny słoneczny dzień oraz kuriera ze specjalną siatką ogrodzeniową dla nich, aby można było je wystawić na zewnątrz z przyszywaną matką. Z lampą też był kłopot, bo gdy przyszło co do czego okazało się, że dotychczasowa znikła, prawdopodobnie spaliła się, Anna ją wyrzuciła i zapomniała o tym fakcie na śmierć. Trzeba było ratować się zwykłą żółtą żarówką i zamawiać nową lampę przez internet. A więc kolejna zwłoka.
Na ostatnich kilku jajach indyczych zniesionych przez Halinkę zasiadła kwoka, która już od ponad tygodnia wysiadywała na pusto w kurniku, blokując gniazdo nioskom.
Pomidory już podwiązane. Ogórki rosną żwawo i niedługo trzeba będzie i dla nich robić podpory. Żeby nie było nudno wiążę popołudniami używane sznurki z ciuków, które posłużą jeszcze do dalszego podwiązywania. Taki recykling. I ćwiczenie medytacyjne.
Od jakiegoś czasu kwitną robinie akacjowe nad domem. Od rana do wieczora towarzyszy nam na dworze miły brzęk zbierających nektar owadów w chmurze upajającego zapachu. Tymczasem sąsiad już zrobił pierwsze miodobranie. Miód z kwiatów śliwy. Jasny, słodki, gęsty, mniam.
Wieczorami czytam książki. Unowocześniłam się i przekonałam do czytnika. Anna sprezentowała mi swój stary i tak oto jak przed laty wracam do bycia molem książkowym, jakim od dziecka byłam. W necie daje się znaleźć wiele interesujących mnie tytułów. Choć czasem jeszcze kupuję papierowe egzemplarze, głównie są to podręczniki do astrologii, językoznawstwa lub stare teksty opatrzone setkami przypisów i komentarzy, które na czytniku słabo się prezentują i nie dają swobodnie używać.
Chyba każdy ma jakieś swoje "kamyki pod nogi":-) Rozpoczynając sezon koszenia trawy w sadzie, wyciągnęliśmy trzy kosiarki, dwie kosy spalinowe i jedna na kółkach, odpaliły wszystkie i umilkły. A więc do serwisu, jedną najnowszą, trzeba było wyregulować, bo nie wchodziła w obroty, w dwóch pozostałych gaźniki do wymiany. Cóż, trzeba było zrobić, choć nie powiem, zabolało troszkę:-)
OdpowiedzUsuń