14 czerwca 2015

Sianokosy

Sianokosy udane. Z cudzej 1,6 hektarowej łąki, bo nasza tak zryta, że nie nadaje się do koszenia, tylko zbicia. Tak swoją drogą koniec świata bliski, bo wszyscy na wiosce bobrowej tylko siedzą i patrzą. Prawie nikt nie kosi, nie zbiera. Trudno też o jakąkolwiek usługę. Z roku na rok jest gorzej. Rolnicy przestają dbać o ziemię i gospodarować. Biorą kasę unijną, czasem zasieją unijne żytko, które idzie pod pług i w następnym roku samo odrasta, trawę skoszą, a potem leży niezebrana, bo do niczego niepotrzebna. Krowy i konie wyprzedane, traktory i maszyny rdzewieją na podwórkach, co najwyżej drób biega po obejściu, a i to nie wszędzie. Bo sra i w ogródkach grzebie.
Na naszej wiosce Ania zmobilizowała młodego Miraska i Wanię do pomocy przy zwózce. Drugiego dnia po skoszeniu cały dzień przewracała i wałkowała siano z Mirkiem, który niestety do prędkich pracowników nie należy. Po południu dostała sms-a od naszej dzielnej rowerzystki, że właśnie jest w pobliżu. Tak jej się Podlasie spodobało, że korzystając z urlopu znowu ruszyła w trasę, tym razem przez Janów Podlaski i promem w Wasilkowie przez Bug ku naszym stronom. Tym cudownym sposobem trafił się dodatkowy pomocnik. I miły wieczór potem przy pogaduszkach. Bo rowerzystka jest starą przyjaciółką Ani ze studiów i niejedno mają sobie do opowiadania, gdy się spotkają. Następnego dnia rano niespodziewany gość został za pomoc wynagrodzony podwózką do Orli, do szeptunki rzecz jasna. I zaczął się pracowity dzionek z Miraskiem i Wanią.
O świcie trochę popadało, ale tak krótko, że zaraz woda wsiąkła w suchą glebę i nie było żadnego śladu. Rozważałyśmy jednak opóźnienie sianokosów, gdyby jednak w dzień znów były opady. Dość długo zresztą się chmurzyło. Rzuciłam wróżebne monety. Księga I-Cing jednak jasno powiedziała, że pogoda wytrzyma i zwózka odbędzie się z sukcesem. Anna umocniona w ten sposób w działaniu ściągnęła rolnika z maszyną i kazała mu skostkować całe siano.
Zeszłoroczny przywóz siana traktorem wyniósł tak dużo, i czasu i pieniędzy, że w tym roku postanowiła sama sobie poradzić. Wykorzystując fakt, że rzeczona łąka ma łatwy dojazd i jest wyjątkowo równa. W rezultacie zaoszczędziła, już po odliczeniu kosztów paliwa, 150 złotych.
Z chłopakami ładowała kostki na pakę samochodu oraz na przyczepkę i w ten sposób przywoziła do domu. Tu rozładowywała kostki, a ja wnosiłam je i układałam w nowej paszarni koło kurnika. Za jednym razem mieściło się wszystkiego ok. 30 kostek, więc miałam chwile odpoczynku. Obracała w ten sposób do samej nocy. Gdy paszarnia została napełniona przywiozła Miraska z pola i ten ładował kostki na poddasze obory. W końcu przybył także Wania i razem poszło im dość sprawnie w tej czynności. Chłopcy rozeszli się już po ciemku.
A dzisiaj Anna zerwała się o bladym świcie, kawkę wypiła i pojechała zwozić sama to, co jeszcze zostało na łące. Jakieś 70 kostek. Znowu tak jakoś się chmurzy, nie ma co zwlekać. O, już trochę kropi...

6 komentarzy:

  1. "Z roku na rok jest gorzej"-dokładnie.
    Też mam takie spostrzeżenia i to nie chodzi już o opłacalność produkcji.Ludzie są jacyś leniwi,złośliwi,zawistni (?). Nawet jak pędzona na pastwisko krowa zrobi swoje(czyli nasra) na drodze asfaltowej to krzyk,wrzask i nieraz wyzwiska,bo śmierdzi,bo auto zabrudzi się
    Motto ludzi na wsi:renta,emerytura lub dopłaty unijne i jeszcze narzekanie jak to jest źle...

    Temat rzeka...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wieś już nie taka jak kiedyś. Szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutne słowa, ale taka jest rzeczywistość, nikomu nic się nie opłaca,,tylko kasa unijna jest ok.
    ja mam działeczkę i sadze i sieje prawie wszystko, dokladnie wczoraj znajoma zapytala po co ja to robię, jestem juz sama i ta jedną czy dwie przysłowiowe marchewki to sobie mogę kupic na targu..
    Mogę oczywiście, ale mnie się che własnej marchewki,świeżej i pachnącej.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe, jak po roku 2020 skończą się dopłaty czy wtedy całe to leniwe towarzystwo weźmie się za pracę na ziemi? U mnie też sąsiad przyszedł kosić dopiero jak mu zabrakło na piwo. Tylko że nazajutrz zaczęło lać. Znów tylko ściółka zamiast pachnącej paszy. Zwierząt tylko szkoda. Ech, szkoda gadać!
    Jak tak dalej pójdzie to zostaną już niedługo tylko producenci i fabryki żywności. Tylko jakiej?

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się, że sianokosy się udały, co prawda przy ogromnym wysiłku pracowników, ale dzięki temu jest nadzieja, że to jeszcze nie nadchodzi koniec. Faktem jest, że wieś nie może być taka sama ( chociaż i mnie jest tego żal) musi się rozwijać, tylko samoświadomość nie nadąża, PGR-y chyba dużo popsuły...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzie popsuły to popsuły. Akurat na bobrowej wiosce i w wielu innych nie było kołchozu (na Podlasiu tak nazywano PGR). Na tych pokołchozowych po prostu popsuło się wcześniej. Teraz podobnie się dzieje na po-unijnych. Generalnie trzeba jeszcze uwzględnić kwestię starzenia się rolników oraz ucieczki (czy też wypychania, jak kto zna) dzieci do miast. I ich późniejszej niechęci do powrotu. Mieszczuchy wariują rzadziej i nie nadążamy z zasiedlaniem opuszczanych wiosek. Destrukcja zwycięża, jak na razie.

      Usuń