20 lutego 2014

Wieści z kurnika

Sufit w kuchni wreszcie skończony, dwukrotnie pomalowany farbą. Dzisiaj posprzątałam dokładnie pył, kurz i co się dało wyszorowałam, piec, zlew, kafelki. Zajęło mi to pół dnia, Anna bawiła się trzy dni. Ale wreszcie widać postęp w chacie. Zaczynamy otwierać się na ozdabianie i gadżety, choć żadnego pomysłu jeszcze nie ma, ale jest otwarcie głowy na napływ inspiracji.

Poza tym jastrząb zabił białą kokoszkę. Co prawda starą, już 4-latkę, ale niosła się całą zimę i teraz też. Szkoda. Laba szczekała zajadle w kierunku ataku ptaka, ale nie pobiegła go spłoszyć. Niemniej zainteresowało to Annę i poszła sprawdzić, co się dzieje w lesie. Na jej widok jastrząb odfrunął. Kura trafi do psiego garnka, będą co najmniej trzy rosoły. Wątroba i żołądek były idealnie zdrowe. Wielka różnica z kurami naszych sąsiadów, które czasem trafiały się - padłe, czy zabite przez drapieżnika - naszym  psom. Kurami, mimo wolnego wybiegu karmionymi do oporu paszą treściwą i pszenicą. Po roku życia padają na wątrobę, która jest dosłownie w strzępach, lub otłuszczone serce, zdarzało się też Annie znaleźć podczas patroszenia  coś w rodzaju wodnego raka na jajowodzie. Mięso śmierdziało paszą tak, że zdarzało się, iż nawet pies nie chciał jeść z nich rosołu.
Starzy rolnicy jednak, a w tym wypadku gospodynie, bo to kobiety przeważnie hodują i dbają o swoje stadko drobiu, są uparci. Czego nauczyli się za młodu, tak i robią ciągle. Nawet nie liczą kosztów takiego przekarmiania (po co liczyć, jak emerytura co miesiąc spływa do kieszeni), bo to może by ich otrzeźwiło, jeśli już tego nie potrafi dokonać kiepski smak mięsa. Jajo od ich kury jest pewnikiem "droższe pieniędzy". Poza tym rzadko kiedy pozwalają usiąść kwoce na jajach i wysiedzieć młode. Uzupełniają stado co roku na wiosnę w wylęgarni. Kolejny koszt i kolejny kłopot, bo jednodniowe pisklęta trzeba ogrzewać i specjalnie karmić. O co najlepiej i bezproblemowo zadbałaby przecież zwykła kwoka.
Nasze kury żyją długo, szczęśliwie, niosą się ile chcą i mnożą ile chcą. W zeszłym roku wysiedziane maleństwa dały stosunkowo duży przychód i pokryły z nawiązką koszty rocznego karmienia całego stada. Niewiele jaj sprzedajemy (bo i stado jest mało liczne, średnio ok. 15 sztuk), większość same zjadamy bądź oferujemy gościom, ale dzieje się to cały rok i jest to pyszna baza codziennego bezpieczeństwa żywieniowego. Doliczając zdrowe mięso (kogutki albo stare kury), o wspaniałym smaku można powiedzieć, że hodowla kur (nie licząc innego drobiu) stanowi mocne oparcie dla domowego gospodarstwa.
Poza tym indyki mają właśnie coś w rodzaju godów. Indor się puszy, a indyczki krążą wokół niego w swojej hierarchicznej kolejności.
Anna, która wczoraj pojechała do Bielska w kwestii mojego nowego starego komputera, wstąpiła także do wylęgarni i zapisała się na gęsi jednodniowe. W tym roku będą u nas gusie, zamiast kaczek.
A komputer już działa, co widzicie na własne oczy, bo piszę na nim.

13 komentarzy:

  1. I ja byłam, i jajka od zielononóżek popróbowałam, i bardzo smakowite były.

    OdpowiedzUsuń
  2. potwierdzam, mamy jeszcze kilka sztuk z waszej hodowli i smak jaj jest nie do podrobienia.
    nieraz kupujemy kilka sztuk od sąsiadki, ale jaja od niej mają blady kolor, podczas gdy nasze (karmione owsem, resztkami z kuchni, no i biegające wolno po działce) mają śliczne i smakowite żółciutkie żółtka (masło maślane ;))

    a w zeszłym roku zjeździłam okoliczne wsie w poszukiwaniu kwoki, która by na jaja siadła, ale na próżno. ludzie mnie tylko za wariatkę mieli ;) nic nowego z resztą.
    mam nadzieję, że w tym roku i nasze siądą, bo po zimie niewiele naszych kur zostało...
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Sprawdziłam policzyłam, na wasze potrzeby starczy 15 kokoszek w stadzie. Nie mniej, nie więcej. Tak myśl i w tą stronę się kieruj. Niestety, jako wegetarianie nie potraficie wykorzystać co najmniej 30 procent waszej hodowli, ale macie psy, i w ten sposób można spożytkować mięso i zaoszczędzić na kosztach realnych. Pozdrawiam, ES

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki Ewa :) tak właśnie myśleliśmy. wcześniej obstawialiśmy koło 10, ale po stratach tej zimy uświadomiliśmy sobie, że 10 to trochę za mało.

      Usuń
  4. To ja również zaliczam się do grona dziwaków, wolę kurę na jajka posadzić niż kupować pisklęta. No czasem dokupię, ale to jak za mało się wykluje to dokładam zwyczajnie kurzej mamie piskląt :) Zostało mi teraz 6 niosek, mam nadzieję, że przynajmniej dwie będą kwoczyć. Mam zamiar też kupić jaja lęgowe różnych ras, co by podłożyć do wysiadywania. Najbardziej liczę w tym roku na leghorny i zielononóżki. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dodam jeszcze, że do tej pory w większości miałam kury ogólnoużytkowe i jak mają wolny wybieg i wybierają w różnościach, a nie tylko zboże, to jajka również są nie w porównaniu w smaku do tych sklepowych. I żadnych dziwactw w formie pasz granulowanych im nie daję. Tylko swoje zboże, trochę resztek kuchennych i to co same na podwórku znajdą :)

      Usuń
    2. Ekonomiczniej posadzić kurę na jajach, tym bardziej że te z inkubatora na kokoszki później się raczej nie nadają. No ale ekonomicznie to już wioska nie patrzy.

      Usuń
    3. Kamphoro, nadają się. Myśmy zaczynały od takich kur, mieszanki z karmazynami. Co prawda usiadła tylko jedna, czarna, ale u karmazynów tak podobno jest. Przez kilka lat stado się odnawiało bez problemu. Po przeprowadzce do Kresowej zaprowadziłyśmy od nowa zielone nóżki, też z inkubatora wzięte. Kury mają silny instynkt, w warunkach wolności on się spokojnie odzywa sam. ES

      Usuń
    4. A widzisz, to te tutejsze nie nadają się, a z kilkoma róznymi rasami próbowałam i guzik...

      Usuń
    5. A ja miałam na początku zwykłe ogólnoużytkowe i kilka z nich okazało się bardzo dobrymi kwokami. A pewnie z inkubatora były klute, a i wzięłam je jako siedmiotygodniowe. Teraz jeśli chodzi o jaja lęgowe i pisklęta, to zostawiam całą robotę kurzej mamie. Czasem też kupię siedmiotygodniowe, jeśli jakie kurki mi się spodobają. Nie raz ludzie na okolicznych targowiskach mnie już zaskoczyli ;)

      Usuń
  5. Ewo! Czym dokarmiacie kury? (poza tym, że one same sie karmią biegając, gdzie chcą?)
    Pozdrawiam!:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Różnie. Ale nie jedzą pszenicy, to pewne. Przez 3 zimy próżyłam im żyto z naszego pola, z dodatkami (obierki ziemniaczano-warzywne, rozdrobnione skorupki z jajek, osypka). Niekiedy, z rzadka moczony suchy chleb z piekarni, w serwatce, z dodatkiem osypki. Teraz próżę pszenżyto (ten proces zwiększa masę co najmniej 2x), z podobnymi dodatkami. Osypka z młyna kupowana, mieszanka zbóż i kukurydzy (młynarz zapewnia, że ekologicznej, miejscowej), albo na targu, z owsa też bywa robiona. Kiedy brak zboża gotuję ziemniaki i tłukę z dodatkami. Kury lubią trochę soli, żeby dodać. resztę same znajdują, gdy tylko nie ma mrozu i śniegu. Zapomniałabym, w zimie dostają też suszone ziele z łąk, różniaste, pokrzywa, krwawnik, jako dodatek witaminowy. Gdy mogą grzebać, jak teraz, już nie, bo uzupełniają składniki same doskonale. W sezonie dostaje im się twaróg, gdy zbywa i serwatka oczywiście do picia. Pozdrawiam, ES

    OdpowiedzUsuń