I po świętach wyszło ostre słońce i spadł śnieg. Mróz zmienny. Było już pewnej nocy mniej niż piętnaście stopni, na dzisiejszą zaś zapowiadają ponad dziesięć na minusie. Obserwuję przez okno chmary sikorek zlatujących się do karmnika zawieszonego na tarasie, który codziennie uzupełniamy. Prócz nich pojawia się codziennie mały dzięciołek z czerwoną czapeczką, którego stukanie zawsze słyszę podczas spaceru tuż za domem, podkradają spore porcje jedzenia również dwie duże rude sójki.
O ile dzięciołek żywi się
zgodnie wraz z sikorkami, to ta chmara drobiazgu odfruwa z respektem
przy pojawieniu się sójek, które są w ciepłym sezonie drapieżne
wobec ich jajek i piskląt. Przeczekują obsiadłszy krzaczki i płot
obok, po czym znów się zlatują, żerując każda po kolei, w całkowitej zgodzie ze sobą. Dziennie bywa ich pewnie więcej niż
kilkanaście, kilkadziesiąt, poruszają się bowiem rodzinnymi gromadkami. Odróżniam
rodziców od zeszłorocznej młodzieży, która jest drobniejsza od
starszyzny.
Znają doskonale moje zwyczaje i porę, gdy rano przynoszę im w
miseczce smakołyki (twaróg, smalec, siemię), i dorzucam kulki z
ziarnem do wiszącego karmnika, mniej się boją i ćwierkają z
dala, zwołując siebie nawzajem. "Już, już jest!". Pozdrawiam je serdecznie:
„Szczęść Boże, ptaszęta, miejcie się dobrze i mnie szczęście
przynoście!” A one w dzień przelatując nad obejściem
głośno zagajają same rozmowę: „Ćwir ćwir ćwir, jak się masz? Wszystko
dobrze?” „Do siego roku!” - odćwierkuję po swojemu, co one
nauczyły się uprzejmie rozumieć jako moją ich para-mowę.
I tego także Czytelnikom tego bloga z serca życzę.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz