28 lutego 2014

Kulturalna kula

I nadszedł dzień i wieczór rzadkiego w moich stronach, a jednak przecież istniejącego otwarcia okienka na kulturę. Zdziczałam już nieco na naszym odludziu przez tę zimę-nie-zimę, więc wiem co mówię. Anna zawiozła mnie na godzinę 18 do domu kultury, na koncert. Tym razem grało 2/3 z Raz Dwa Trzy i jednostka z Voo Voo. Sala była zapełniona kulturalnie, jakieś 100 osób. W ścisku zmieściłoby się dwa razy tyle, o ile nie więcej. Ale tylu nas wykupiło bilety (25 zł w przedsprzedaży, 35 zł w dniu występu). Każdy siedział.
Znalazłyśmy miejsce na końcu sali, w ostatnim rzędzie. Żeby lepiej widzieć wysunęłam swoje brzegowe krzesło na środkową przerwę między rzędami krzeseł i w ten sprytny sposób nikt mi nie zasłaniał i siedziałam sobie vis-a-vis grającego i śpiewającego Adama Nowaka.
Trzy pierwsze kawałki jakoś tak mi przeleciały mimo uszu, ale potem rozkręciłam się dość szybko. Przyszło mi do głowy pomedytować. Pewnie natchnęły mnie do tego teksty, takie czasami trochę buddyjskie, jak u W. Waglewskiego. A trochę buddystów przewinęło mi się w życiorysie, jakby przypadkiem. W moim wieku to już pracują ostro wspomnienia, ożywiające stare klimaty, przywołujące przeżycia, całe światy. No, więc pomedytowałam sobie, specjalnie oddychając i tworząc w wyobraźni kulę wibrującej radością energii. Nauczył mnie takie robić dawno temu pewien 10-letni chłopiec, który bombardował nimi kolegów i koleżanki w klasie podczas nudnych lekcji. Wypróbowałam kiedyś jego sposób podczas pewnego letniego biwaku i podczas mocno polewanego ogniska nad brzegiem mazurskiego jeziora sikaliśmy wszyscy ze śmiechu, który nagle się ze wszystkich uwolnił i nie było końca tarzaniu się po trawie i zrywaniu boków...  No, więc i teraz nadmuchałam podobną kulę, w rytm muzyki, tak dla samej satysfakcji wspomnień. Bo i sam Adam Nowak okazał się być z mojego pokolenia i gadał podobnie jak ja gadam.
To zbieg okoliczności, naprawdę zbieg, że wraz z chwilą, gdy wypuściłam luźno nadmuchany niewidzialny balon nad głowami widowni nasz koniec sali uwolnił energię i zaczął śpiewać, nie tylko klaskać, i widać było, że zespół był zauroczony, przygrywał śpiewającej pięknymi wschodnimi głosami publiczności i zawiesił się w jakichś swoich wzruszeniach.
Miło było.
Kulturalny wieczór bardzo mnie zadowolił. Umknęłam do domciu, do domorosłej napojki, kotki na kolanach, psów u stóp, cicho, wieczornie, dziko.

1 komentarz:

  1. Tak jakoś, czytając Twój post, przypomniałam Mariusza Wilka, jego tęskne tony i samotne zadumy, jego europejskie ciało i ruską duszę.
    Dobrze czasem oderwać się od Natury i zabłądzić do Kultury

    OdpowiedzUsuń