2 marca 2013

Słowiańskie sny

Nie wiem jak u was, ale na Podlasiu śnieg jeszcze zalega wielkimi hałdami, nie tylko w naszym obejściu, ale i w lasach i na polach. Jest już co prawda mokry i topnieje w słoneczne dni od spodu, ukazując kawałeczki gołej, grząskiej gleby, ale w nocy łapią przymrozki i robi się z tego błotka twarda gruda. Zatem, jeśli wyjedziesz w dzień zostawiając otwarty wjazd, to wróciwszy po zmroku możesz nie móc zamknąć bramy, przymarzniętej mocno do podłoża.
Pan Jacek przeżywa teraz to, co zapowiedział Nostradamus, o czym wspominałam byłam rok temu na tym blogu. Czyli idziemy z historią do przodu. Zdroworozsądkowi są atakowani przez sentymentalistów coraz bardziej, oj, wojenki się szykują, choć nie tylko, niestety takie.
O ile teraz rozpieszczona młodzież miejska walczy z pasją o godne życie i śmierć konia, to należy się spodziewać dalej posuniętych żądań, i coś mi się widzi, że następne mogą być w kolejce kozy. Bo takie milutkie, malutkie, do głaskania, inteligentne, sprytne, mądre i co tam jeszcze... Szczyt marzeń współczesnego Mieszczucha, kochającego przyrodę, dzieci, psy, koty, konie i kozy. Oraz ptaszki. Należeć im się będzie dostojny pochówek za płotem specjalnego zwierzęcego cmentarza, zamiast wstrętnego pożarcia przez wrednego człowieka, który je przyjął na świat, wychował, wykarmił, "odział", a na koniec bezecnie wykorzystał pod każdym względem, podrzynając a jakże, rytualnie, bo jak inaczej, gardło!

Mamy teraz panujący jaśnie na niebie znak Ryb, zapełniony także różnymi innymi planetami oprócz Słońca. W zgodzie z nim ożywają odrealnienia i idee, które życia "nie zaznały ni razu", oraz wyobraźnia, marzenia, jak i lęki, koszmary i sny.
We śnie dowiedziałam się dzisiaj, że podjęcie diety bezglutenowej zatrzymało postęp czegoś bardzo złego w moim organizmie i mam szansę na odzyskanie pełni spokoju, a nawet rzeczywistą poprawę stanu uszkodzonego organu.
Zatem sny się przydają, o ile traktować je rozsądnie i roztropnie, nieprawdaż?

Ostatki wolnego czasu wykorzystuję na tłumaczenie, ale i oglądanie różnych filmików na YT. Dowiaduję się z nich wiele o ludziach śniących swój sen na jawie. A najbardziej ostatnio wciągnęli mnie Słowianie. Oczywiście ruscy, bo nasi, lechiccy to w Krakowie stolicę swoją ustanowili, i stamtąd nadają o genetyce sarmackiej i aryjskiej i o tym, że tacy Niemiaszkowie do pięt nam nie dorastają. Tymczasem ruscy całe nauki ustanowili, na bazie ponoć odczytanych ze starożytnych zapisów wyrytych w metalu nauk mądrości, Wiedą nazywanej, starszą od Wed indyjskich. Otóż można się dowiedzieć przeróżnych rewelacji (co do których, zaznaczam, nie wypowiadam się jakkolwiek, ponieważ żadnych dowodów w rękach nie mam, bo nie zostały one przedstawione, ale patrzeć i słuchać potrafię). Na przykład, że u podwalin Rzymskiej cywilizacji i kultury stoją et[o]-Ruskowie (czego dowiódł jako pierwszy polski uczony lingwista, odczytując napisy etruskie przy pomocy alfabetu podobnego do cyrylicy i głagolicy w języku słowiańskim), że Grecję zasiedlili Pelazgowie, czyli Bocianowie, przybywając z północy poprzez Azję Mniejszą, a Kretę takoż jacyś ruscy, bo udało się odczytać napis na dysku z Festos w języku staro-ruskim!
Patrzę i słucham. Oglądając np. współczesnych nauczycieli starej wiary, rosyjskich guru, w długich słowiańskich (Boże uchowaj, cerkiewnych) brodach (czasem dopiero rosnących). Dowiaduję się z tego różnych kolejnych rewelacji. O tym, że kobieta ma być posłuszna mężowi, nawet głupiemu, bo ten ją przerasta duchowo z samego faktu płci. Jeśli jest głupi, to musi być sprytniejsza od niego i mądra mądrością przodkiń, i tak omotać swojego samca, aby wierzył, że sam wymyślił to, co ona mu podsuwa dla realizacji swoich celów.
Zostawiam biedne kobiety, wstawione na powrót w sztywny schemat jang-in, podobnie zresztą biednych mężczyzn, z których co któryś już jedynie radzi sobie z podstawami życia samodzielnie, bez kobiet, a co dopiero, gdyby musieli nimi zarządzać! Niektóre nauki brzmią pięknie i naprawdę przyjemnie ich się słucha. Nic mi do wielożeństwa lansowanego przez Trechlebowa, który swoim żonom zostawia polecenia na karteczkach zawieszonych na lustrze (w łazience, jak mniemam, po porannej toalecie), to może być fajne i dla kobiet i dla mężczyzn. Albo jako możliwość realizacji swych upodobań przez takich Daimyo-alfów, którzy nie muszą w takim razie na obcy genetycznie islam, czy amiszową religię przechodzić, aby zasiąść przy domowym ognisku w gronie kilku nie-wiast. Wystarczy zostać rodzimowiercą, najlepiej ruskim, bo polscy jakoś nie chcą się z tym na razie wychylić.
Och, jak miło wygląda taki Wielesław, w lnianej soroczce wyszywanej w starosłowiańskie swastyki i wzory czerwoną nicią, przepasany czarną krajką, we wnętrzu równie starosłowiańskim, z ciosanych bali uczynionym i chramem obwołanym, opowiadający o Przodkach i o tym, jak to prawdziwy Słowianin, wzorem swych dawnych, żyje w zgodzie z przyrodą i rzeczywistością, nie popadając w żadne senne i ideowe odloty. Po czym w tle film ukazuje Wielesława przy słowiańskim obrządku chwalenia bogów, oraz zgrupowanych wokół niego wspólwyznawców, po największej części wegetarian, popijających (piwo? miód? ziółka?) z rogu, a jakże - ubitego (bo chyba nie zdechłego!) kozła, składających ręce na krzyż na piersiach i kłaniających się swoim wyobrażeniom sił nadprzyrodzonych.
Sen? Sen, na jawie, a jakże, jako żywo! I to taki, który zapewne i kasę, i utrzymanie, i rozwój, i przyszłość zapewnia.
Dalej dowiedziałam się, że to, co brałam za zabobon, o którym od dziecka słyszałam w kwestii rozmnażania psów (że pierwszy pies, który pokryje sukę psuje lub poprawia rasę wszystkich szczeniąt, które urodzi ona w przyszłości) ma naukową nazwę telegonia i wcale nie jest zabobonem, a faktem niezbitym. Potwierdzanym co rusz przez nauczycieli dyplomowanych rosyjskich akademii, którzy właśnie grupowo - w obliczu zepsucia młodzieży ruskiej krwi przez "żydowską tv" - wychodzą z ukrycia i otwarcie nauczają tego w szkołach. I twarze owej młodzieży słuchającej wykładu naprawdę zdumiewają. Najpierw minki młodzieży płci obojga w typie kurewskich uśmieszków i spojrzeń spod czarnych brwi rzucanych na boczki (tak nawiasem, oj, niestety, ruska nacja jak już się wyzwala, to od wszystkiego, od każdej przyzwoitości i żadnej takiej maski nie nosi, jaką nasi,wychowani w katolickiej kulturze mają zawsze na zawołanie). A na koniec oczy pałające, miny poważne, skupione, godne, pełne pasji. Ot, zagadka ruskiej duszy!
Nie mówię o lechickiej, bo tej nawet namierzyć się nie da bez specjalnego przewodnika, gdzie i jak ją poznać, że tkwi ukryta. Ale rzucić kilka historyczno-patriotycznych haseł, od razu skrzydeł (huzarskich) dostaje i leci Wiedeń uwalniać od niewiernych. Czy to ona może?
Wysłuchawszy kilku nauk starowierczych o wiestach, czyli wiedzących dziewicach, chroniących swój ród duchowo, i mężczyzn z tego rodu oraz narzeczonych, wojujących na wojnie ojczyźnianej, od razu pojęłam zagadki z filmów Michałkowa, szczególnie trzyczęściowych "Spalonych słońcem", biorą się one z wiary Przodków z całą pewnością, o której reżyser ma całkiem zgrabne pojęcie.
Hm, wszystko to z pewnością "dodałoby mi skrzydeł", gdyby dobry samogon się trafił, słowiańską ręką uczyniony, a że nie ma go pod ręką, a w dodatku dietę trzeba mi trzymać, to popadam raczej w zamyślenie refleksyjne i dość smutnawe. W w/w temacie.

Smutnawe, bo Mieszczuchy, które w przeważającej części rodzimą wiarę wskrzeszają i Przodków na świadków przywołują, bawią się jak dzieci w przedszkolu, snem (Salomei?) odurzone. Ruskim to łatwo, bo to już któreś pokolenie, którym wiarę w Boga w historycznym procesie przemian odjęto, i duszę wygnano gdzieś daleko, może na Kamczatkę, skąd właśnie wraca legendarnymi pochodami dawnych Słowian, z głębi północnej Azji do Turcji wędrujących, w łapciach maszerujących, podbijających Grecję i Italię, i Kretę, i po nawróceniu się jako pierwsi na nauki Chrystusa, znikających na Bałkanach? w Czechach? w Polszcze? pośród swoich. I teraz chramy sobie buduje, wołchwów i wiedunów wywołuje, brody im zapuszcza, wielożeństwo propaguje, pozuje na owych Riśich, co Hindusów nauczyli sanskrytem pisać i pouczyli co takiego zapisać mają.
Taki wołchwa Trechlebow, jak i Wielesław prawią o Przodkach, których dusze chcą ciał i każdy prawy Słowianin dba, aby spłodzić dużo dzieci i dać ciało swemu krewnemu w czasie. Brzmi mnie znajomo, bowiem rozpoznałam rzeczywiście swoich krewnych w członkach rodziny i przyjaciołach w tym życiu, jednak pochodzą oni z mojego poprzedniego życia. W którym byliśmy także rodziną i bliskimi znajomymi, ale w innych konfiguracjach. Z życia kompletnie nie związanego genetycznie, fizyką z obecnym ciałem. Jakiś drobiazg przeoczyli panowie nauczyciele? I widzą rzeczy od dołu, a nie z góry?
Takoż potwierdzają, że szare, demoniczne istoty wykorzystują i karmią się ludźmi. Ale tylko mięsożernymi, jak się można dowiedzieć. Bo to jest sprawiedliwe! Zatem wegetariańskiemu Słowianinowi wzięcie i  pożarcie przez kosmitów niegroźne jest... Hm, warto by było w takim razie podsunąć myśl ufologom, aby statystyki zaczęli robić, na jakiej diecie byli i są wzięci. Jeśli się trafi cudem jakiś wegetarianin, to zapewne będzie to krypto-kanibal, o czym już żem raz wspomniała na tym blogu, ale i inni na to wpadli niezależnie.

Ale na ziemię schodząc, to rzeczywiście jest coś takiego w naszych obserwacjach na Podlasiu czynionych, że ruska dusza zagadkowa jest. A nawet boli, co zmusza ruskiego człowieka zapijać się na śmierć, lub do śmierci. Na mój rozum, boli brak owej duszy, którą na Sybir wywieziono dawno temu, ale mniejsza.
Jest też intuicyjne pojmowanie związku z ziemią-glebą-przyrodą-matuszką-Bogiem rodzącym. I nie jest ono chrześcijańskie, choć - tak jak i u lechickiego plemienia - szuka dla siebie ochrony legalnych judeistycznych postaci, Matki, Ojca i Syna. I jest jeszcze coś, myślenie obrazami. Za nic nie skuma racjonalista rad dawanych przez tutejszych odnośnie drogi i celu. Zabłądzi na amen!
Oni opowiadają swój obraz, stojący im wewnętrznie przed oczami duszy, owej zagadkowej, bolącej, i patrząc na ten obraz jak na ekran GPS opowiadają tyle, żeby sobie pytający sam poszukał na tym właśnie obrazku, który powinien tak samo widzieć oczami duszy swojej.
Duszewnost, czuwstwo. Łoj, tak!
Ale z całą resztą już krucho bywa.
Jednak o to mniejsza. Słowianie gryzą się od wieków ze sobą w swoim światku, ale jakoś jeszcze się nie zagryźli, więc chyba nie jest tak źle.
Byle polać odpowiednio, i zakąskę postawić. I najlepiej jeszcze zagrać, i zaśpiewać. A te zabawy w Przodków długobrodych wegetarianom z Miasta zostawić, jako biznes życia we śnie.

Na czym zakończę ten przydługi wywód, udając się na film o wampirach do drugiego pokoju. (ch)Amerykański..

3 komentarze:

  1. Witaj, bardzo dziękuję za ten wpis. Jak zwykle dowcipnie i trafnie oddane przemyślenia. Pozdrawiam i zdrowia życzę Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo czymże byłoby poddanie kobiety bez miłości mężczyzny? Dopóki mój mąż daje mi swoją miłość, dopóty ja będę w stanie być mu poddaną. Rzeczywiście dopiero jego miłość sprawiła, że mogłam poddać się jemu w wolności i bez poczucia zniewolenia. Św. Paweł w Liście do Efezjan pisze: „Bądźcie sobie wzajemnie poddani”. Właśnie to słowo pozwala mi czuć się bezpiecznie w moim małżeństwie. Mój mąż nigdy nie próbował mnie zdominować, ale zawsze okazywał mi swoją miłość. To ona wyzwalała we mnie ciepło i dawała poczucie bezpieczeństwa, które z kolei było mi potrzebne do podzielenia się z innymi, a przede wszystkim z dziećmi, które są owocem naszej miłości, ale nie naszą własnością. Zawsze stawał za mną, za moim działaniem, a ja wtedy czułam się pewnie i bezpiecznie wiedząc, że mam go po swojej stronie. Nawet wtedy, gdy nauczałam (uważa się powszechnie, że to zadanie lepiej wykonują faceci) on mnie rozumiał i był ze mną. Nigdy nie oszukiwaliśmy się wzajemnie. Podejmując decyzje, wysłuchiwał mojego zdania i liczył się z nim. Dziękuje mi czasem za to, że wychowałam nasze dzieci, a to pozwala mi na oddanie jemu odpowiedzialności za to trudne zadanie, które Bóg powierzył przecież nam obojgu (chociaż odpowiedzialność spoczywa na głowie rodziny). To właśnie dzięki niemu nie muszę nosić odpowiedzialności za naszą rodzinę i czuję się w niej bezpieczna. Staram się, aby to właśnie mój mąż był dla mnie ważniejszy od dzieci. Nie jesteśmy doskonali, ale staramy się i to już pozwala nam zbliżać się do siebie, a nie oddalać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakby na to nie patrzeć polscy Słowianie dopiero raczkują w temacie dawnej wiary. Niech raczkują. Na zdrowie. Wszak od czegoś trzeba zacząć. A i ja może na tym kiedyś skorzystam słuchając i patrząc.
    Tylko wrodzona kłótliwość może przeszkodzić w odradzaniu dawnych wierzeń, bo już przy tym kiełkowaniu zaczynają się za łby wodzić, niczym wróble w bajce "przygód kilka wróbla Ćwirka". Ja jestem mądrzejszy! A ja piękniejszy! A ja wiem lepiej!
    Gdybyż było mi dane nauczyć się tej dawnej mądrości, nie błądziłabym wciąż po omacku po tysiąckroć badając każdy swój krok, by nikomu krzywdy nie uczynić bezmyślnym działaniem lub niewiedzą. Tak bez przewodnika, nauczyciela, nie wiedząc kto prawdę mówi, a kto kłamie jak z nut. Komu zaufać, a od kogo uciec czym prędzej.
    Ech... gdybyż...

    OdpowiedzUsuń