Nów Księżyca dał nam popalić burzami. Nie dość, że termin jutrzejszy początku festiwalu wprawił nas w jeszcze bardziej gorączkowy pośpiech (no, prawie to było niemożliwe, a jednak!) szycia, prasowania, drukowania, pakowania, to niebo pogoniło nas dwa razy do zaganiania kurcząt i kóz do obory i kurnika. Nie było to łatwe, bo kwoki w strugach deszczu głupieją. Stają z rozcapierzonymi ochronnie skrzydłami i ani kroku do przodu. Kurczęta skupione wokół nich, nijak nie mogą skryć się już pod za ciasnymi skrzydłami i mokną do suchego piórka. Jednym słowem tak jak i te głupie ptaszki zmoczyłam dzisiaj dwie koszulki i wczoraj też dwie.
Jakoś jednak się udało. I nawet klient na kaczkę się znalazł i kozie mleko w międzyczasie (tj. między burzami) oraz przyjechała wreszcie kupiona tydzień temu internetowo zamrażarka.
Jak nów to nówka, he.
Z innych nowin, oddałyśmy jedną kwokę, bo rzuciła swoje odchowane pokolenie, na wioskę, i doszło do wymiany wiejskiej. My trzy kurczęta zielonej nóżki, właścicielka kwoki nam trzy młodziutkie perliczki. Szybko zaprzyjaźniły się z naszą jedynaczką i nie są problemem na podwórzu, chodzą razem i łatwo kryją się w stodółce wraz z całym stadkiem starszaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz