21 marca 2012

Wiosenna terapia

Słońce w Baranie, czyli wiosna wita. U mnie w prywatnym horoskopie od razu uruchomione kwadratury tegoż słoneczka do Koziorożca, dzień po dniu. Baran jest znakiem fizyczności, siły mięśni. I tak inauguruję nowy rok rolniczy. Właściwie, inaugurujemy. Ania, która oprócz tego, że tak jak ja jest Koziorożcem, urodziła się w godzinie Barana. Znakiem tego wiosna wprawia ją w euforyczne, a niekiedy nieco wk...rwione (bo to jednak kwadratura jest) działanie, od rana do nocy. Znakiem tego ja też muszę, bo w gospodarstwie jedna osoba słabej płci niewiele zdziała, dwie już więcej. I adios pisanie, adios dumania z patrzeniem w sufit. Liczy się czyn!

Udało się do tej pory przyciąć i pomalować drewnochronem część przywiezionych z tartaku sztachet na resztę płota.
Zrobić pierwszy tegoroczny próbny świeży serek podpuszczkowy. Wyszedł ok.
Zapełnić do połowy kompostownik.
Poprawić konstrukcję, nieco nadwyrężoną przez zimę, tunelu foliowego.
Zafugować kafelki w kąciku kuchennym. Przyciąć kilka i przykleić je w kąciku łazienkowym na poddaszu.
No, i wyrwać parkiet z boksu Walentyny i jej córci Melanii. To znaczy Ania rwała, a ja wywoziłam taczką na nowe pole. Coś czuję, że rano będą zakwasy. Już są. A czeka nas jutro mega parkiet w boksie Kaziuków!
Pracując tak pilnie myślę sobie, że wywożenie gnoju to najlepsza terapia na nieznośny ból istnienia, wszelki nerw, smętek i wymysły z telewizorni i korporacji wzięte. I właściwie mogłybyśmy przyjmować pacjentów z Miasta, płci obojga (mężczyźni z Miasta rzadko są silniejsi od kobiet, więc płeć mieszczuchów nieważna jest w tej kwestii) do takiej terapii i jeszcze kasę kosić, w zamian za ową uzdrawiającą z depresji pracę!
Ot, marzy mi się życie zgodne z prawdą. Marzy-nnie.

4 komentarze:

  1. Zadziwiające, ale miałem jakiś czas temu podobny pomysł. I nawet zmusiłem biednego Wojtka do udziału w codziennym (u mnie to nie jest sezonowe zajęcie, choć latem, gdy konie na pastwiska pójdą - stanie się pracą lekką!) wywożeniu gnoju, gdy nas odwiedził.

    A pomysł przyszedł mi do głowy, gdyśmy z pewnym znajomym konferując w Warszawie, trafili przypadkiem na stosiko pewnego przesympatycznego benedyktyna, oferującego zacny trunek klasztornego wyrobu - i medytacje dla chętnych "cywilów". Znajomy, którego przyjaciółka właśnie wybierała się na odchudzającą głodówkę w Szczyrku od razu rzucił pomysł, aby zacni ojcowie takowe głodówki z medytacją połączone (koniecznie za wielkie pieniądze! Inaczej nic z tego - chętnych nie będzie, a już na pewno - nie schudną, bo nie uwierzą, nie zapłaciwszy!) organizowali.

    To i ja mógłbym medytacje nad obornikiem oferować. Tylko bazy noclegowej brak...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, praca fizyczna najlepsza na wszelkie zgryzoty ;)

    Gdzie te czasy, jak w Warszawie po 14 boksow sprzatalam do czysta i scielilam w poniedzialki rano!...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehe... wywożenie gnoju ma też podobno inną zaletę. Usłyszałam kiedyś, że czyszczenie boksów końskich sprzyja odczulaniu na alergeny słomy i siana :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tupajo, to prawda, że musi mieć jakieś lecznicze właściwości. Sama cierpiałam na sienny katar, wyleczyłam się skutecznie metodą homeopatyczną (polecam gorąco wszystkim kichającym, to działa!), ale gnój pomógł mi na co innego. W zeszłym roku. Od kilku lat, po kiepsko wyleczonym warszawskim zapaleniu zatok zaczęły mi się okresowe bóle oczodołu, przeważnie przed zmianą pogody. Bywało to dość przykre. Otóż po całodziennej wywózce tak się nawdychałam aromatu nawozowego, że wieczorem myślałam, że mi oczy rozsadzi nie wiadomo co. Rano zaś obudziłam się z dokładnie zalepionymi ropą oczami. Wszystko wyszło, to co zalegało. I odtąd mam spokój, he.
    Pozdrawiam, Ewa

    OdpowiedzUsuń