Kwadratury słoneczne ze znaku Barana do kilku planet na początku znaku Koziorożca w moim horoskopie urodzeniowym, kazały mi i każą nadal, ale już nieco wolniej, pracować, pracować, pracować. Fizycznie oczywiście. Od rana do zmierzchu. Cały boży dzień. Wszystko po to, aby zdążyć ze wszystkim na odpowiednią porę.
Wyszłam z tego okulała na lewą stopę, z potężnymi zakwasami w ramionach i katarem. Wczorajszą kwadraturę słońc (u nas obu) zwieńczyła ofiara krwawa z kolejnego koguta poległego na pieńku...
Priorytet ma ogródek. Wciąż w połowie ogrodzony i nie zabezpieczony od ptactwa i kóz.
Ale, aby skończyć ogrodzenie i zabrać się za budowanie grządek i siew trzeba wykonać inne pilne czynności. Tj. wyczyścić oborę z zimowego gnoju, przewieźć go na nowe pole i tam rozrzucić przed kultywacją i sadzeniem. To już w najgorszej części zostało zrobione. Przez sześć godzin jednego dnia opróżniłyśmy najbardziej założony boks Kaziuków. Pozostał jeszcze boks białasów, ale to nie jest aż tak pilne i pracochłonne. Ból mięśni kazał nam potem przystopować z tą robotą, a zająć się innymi koniecznymi pracami.
Pojawił się bowiem pewien problem z kozami. Porównując zeszły rok z tym dochodzę do wniosku, że przyczyną jest wiosna i burza hormonalna, którą kozy o tej porze przechodzą. W zwykłym swoim rytmie rozpłodowym (przypomnę: ruja we wrześniu, jak u saren i jeleni) o tej porze kozy mają wykoty i doświadczają boomu mlecznego, czyli ruszają w nich hormony. W zmienionym od dwóch lat rytmie (same tak zadecydowały)o tej porze odsadzamy już młode od matek. Młodzież jak się okazuje, również doświadcza burzy hormonów i zdarzają się bardzo wczesne ruje u kózek i aktywność koziołków. Zatem trzebienie w tak prowadzonej hodowli musi chyba wejść w zwyczaj. Dorosłe zaś kozy zaczynają być zaczepne i skore do przetasowań w stadzie (w zeszłym roku miały zbiorową ruję o tej porze). Właśnie coś takiego zaczęło się dziać w klanie białasów, i jedyną radą okazało się wybudowanie dodatkowego boksu dla Zofiji, aby ją odseparować od ataków i niezgody reszty rodziny.
Zrobiłyśmy to w ciągu jednego dnia, adaptując miejsce w przejściu między boksami i oddzielając je nową furtką. Trzeba było umocować w tym celu nowy słupek, aby podtrzymywał ową furtkę. Poszło tak dobrze, że Ania z rozpędu wybudowała jeszcze sama żłób w czwartym boksie, ze zrzynków sztachet i sosnowych żerdek. I na koniec wczorajszego dnia przeprowadziłyśmy wreszcie całą młodzież do osobnego mieszkania. Chłopcy okazali się już nawykli, nawet czarci Dydko-maminsynek, jednak mała Mela od Walentyny histeryzowała nawet w nocy. Normalne. Powinna przywyknąć w ciągu 2-3 dni (i nocy).
Dzisiaj zatem odbyło się pierwsze poranne dojenie stada (oprócz Gwiazdy, która jest w fazie karmienia) i pojawiło się pierwsze wiaderko mleka. I nowe czynności za tym idące, czyli serowarzenie.
Do tego trzeba dodać wciąż klejenie płytek i fugowanie. Nieśmiertelne, mam wrażenie.
I plany na nowe prace budowlane, aby jakoś zmieścić się w czasie tegorocznym... uch!
Rety, jak ja Wam zazdroszczę :-)
OdpowiedzUsuńPodzielam uczucie ;-)
Usuń