18 kwietnia 2011

Dosadność

Noce zimne, ale we dnie słońce grzeje nieźle, podpędza trawę, liście na krzewach i nagrzewa dom tak, że nie trzeba już palić w piecu.
Już kończymy cięcie i układanie gałęziówki na zimę pod daszkiem. I jak widzę, mężczyzn okolicznych w tydzień przedświąteczny wzięło gremialnie na targanie drewna z lasu. Zapewne to zasługa żon, pucujących chałupę, od których uciekają najdalej jak się da! Choć niektórzy działają wspólnie w parze. Jak stary Mikołaj z Mikołajową, którzy naładowali i przywieźli do obejścia traktorem furę naciętych wcześniej gałęzi ze swojego lasu. I pewnie też rozładowali, aby je zwolna ciąć i układać do przesuszenia. To godne podziwu! Mikołaj minął już osiemdziesiątkę, żona jest o 7 lat młodsza. Radzą sobie naprawdę w sposób nie do pomyślenia dla miejskich staruszków w ich wieku.

Kozy już zwariowały na punkcie pastwiska i jest problem z ucieczkami z zagrody w sadzie na pole z odrastającym marnie zielonym żytkiem. Ruszam wtedy na nie z kijem i macham nim z wielkim dramatycznym pokrzykiwaniem, szczując psem. Rzecz nie do pomyślenia dla ułożonych mieszczuchów, aby tak się drzeć i wyzywać na całe gardło. Ale na naszej wiosce nie tylko na zwierzęta wyzwiska lecą tak swobodnie, i zdrowo jest, atmosfera mało złożona i skażona panuje, he he. Inaczej zresztą żadna kozucha nie ruszy dupska z pola i nie wyjdzie ze szkody, choćby ją grzecznie prosić do us...nej śmierci.
No, właśnie... takie skojarzenie... Prawie dwie godziny zajął nam własnoręczny montaż, jak to nazwać, takiej zakręcanej plastikowej rury odpływowej do kibelka. Za diabła nie chciała chwycić pod właściwym kątem i przyssać się gumą do porcelany. W końcu ruszyłam swoim genialnym umysłem (rzadko na wsi używanym, z powodu nadmiaru świeżego powietrza) i udało się osiągnąć nieosiągalne, i nawet przykręcić kibelek na tyle dobrze, że przestał się kiwać, a rura grozić wypadnięciem. Pierwsze próby spuszczania wody wypadły znakomicie. Inauguracja zasiądnięcia na tronie... co za diabelny stres! A to, że się jednak kiwnie, przechyli, rura wypadnie, ale... jak na razie (odpukać) jest ok.

3 komentarze:

  1. Uwielbiam kląć na kozy! Moich nie da się przepędzić z wybranego przez nie miejsca, bo uciekając, krążą w kółko wokół mnie. Mogę je tylko przywoływać do siebie, wtedy przychodzą i jest szansa, że za mną pójdą.
    Relacja z ubikacji kapitalna! Szczelnych rurek życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie też tak było, ojciec zwiewał do różnych prac, aby go tylko mama nie zatrudniła przy domu, a przeważnie do lasu. Mieszka koło mnie taka pani, która jest grubo po siedemdziesiątce, sama obrabia pole, jeszcze niedawno miała krowę, ale złamała rękę przy orzechach i musiała pozbyć się jej. Na moje pytanie o zdrowie, zawsze odpowiada, że dobrze, i musi chodzić, bo by się zaraz rozchorowała, nie do zdarcia, a może z innej gliny ulepiona. A jak wyszedł blat po olejowaniu?
    Pozdrawiam serdecznie, pary w płucach życzę, do pokrzykiwania i biegania za kozami.

    OdpowiedzUsuń
  3. blat nieustannie wychodzi. ;-)))

    OdpowiedzUsuń