21 grudnia 2010

Umarł król, niech żyje król!

Niewiele zapowiadało fakt, że to będzie właśnie dzisiaj.
Termin był na 26 grudnia.
Ale z doświadczenia już wiemy, że może być tydzień wcześniej (tak samo jak i później nieco też) i to normalne.
Misia zaczęła wczoraj polegiwać, ale była spokojna i miała apetyt. Jednak wymię było już napęczniałe od mleka.
Ania zajrzała zatem do obory wczoraj wieczorem i dzisiaj koło 7 rano. Spokój. Kozy zjadły owies, zagryzły krojoną marchwią i rozeszły się do żłobów z sianem.

Koło południa Ania przechodząc obok obory usłyszała pojękiwanie Misi.
Zajrzała. Zaczęło się. Misia dramatycznie i przejmująco ryczała w dość częstym rytmie.
Przybiegła do domu.
- Już nóżkę widać. Trzeba uszykować wszystko dla dziecka!
No, tak, wygrzebałyśmy z pudła aptecznego butelkę ze smoczkiem i termofor, tak na wszelki wypadek. Maleństwo czasem trzeba dokarmić, zwłaszcza gdy zdarza się parka. Nie można pozwolić, aby nie najadło się w pierwszych najważniejszych chwilach życia z jakiegoś powodu.
Ania zaczęła gorączkowo myśleć:
- To chyba niedobrze, jak tyłem wychodzi, powinno główką. Może zadzwonić do weterynarza? Albo iść po sołtysa, on owce trzyma, to będzie wiedział.
- Weterynarz do kozy nie przyjedzie, przecież wiesz. Za małe zwierzę. Sołtys teraz ma sjestę i nie będziemy mu przeszkadzać. Poza tym, o ile dobrze pamiętam to bydło rodzi się nogami do przodu. Widziałam na filmie o antylopach gnu.
- Idę do pani Wiery, może będzie wiedzieć.
Przez ponad pół godziny Misia krzyczała w bólach rodzenia i napinała się w skurczach. Rzadko kozy rodzą z bólem, ale zdarza się. Miałyśmy już tak ze dwa razy u innych matek. Byle nie panikować.
Ania zagadała się z sąsiadką przez dłuższy czas. Dowiedziała się, że pierwsze wychodzą nóżki i to jest prawidłowe. I żeby zbyt często nie zaglądać i nie niepokoić rodzącej.
Kiedy wróciła, Misia ucichła. Krzyk się skończył.
- Hej, idziemy sprawdzić - zadysponowałam.
Weszłyśmy do środka, zamykając za sobą drzwi obory, aby nie wychładzać wnętrza. Całe szczęście, że dziś było w okolicach 0 stopni.
I taki widok zastałyśmy. Oto on:


Trzeba było maleństwo przystawić po jakimś czasie do cyca. Okazuje się rezolutne i silne, zapewne koziołek. Kłapciaty. Dokładnie tak, jak także misiowy Klapaucjusz w zeszłym roku. Misia cierpliwie stała przy karmieniu, a Ania przystawiła go od tyłu do wymienia, aż zassał. W całej oborze rozległo się głośne mlaskanie.

Poszłyśmy tam po dwóch godzinach. Misia ma jeszcze duży brzuch, trudno uwierzyć, że na jednym koźlęciu się skończy. Jednak jest spokojna. Wyszła z niej błona płodowa. Dzieciak, popiskujący identycznie jak ludzki noworodek znów pociągnął wielki łyk siary. Potem ułożył się pod żłobem w sianie obok ciepłej troskliwej matki, rozmawiającej z nim specjalnym matczynym językiem, którego używają jedynie kozy wobec własnych dzieci.

4 komentarze:

  1. ładny kożlaczek niech się dobrze chowa:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Winszuje powiekszenia koziej rodzinki...a malenstwo niech sie zdrowo chowa:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki, Magdaleno. To zawsze radość, gdy się zdrowo i dobrze chowają. Tęgi, też dzięki, mam nadzieję, że to nie jest tylko zmiana skóry węża. ;-) Tolerancja i szacunek to podstawa każdego dialogu.
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki :) węże też lubię ;)..."Tolerancja i szacunek to podstawa każdego dialogu.
    Ewa "...pięknie napisane:)...choć można by uzupełnić wzmianką.... granice tolerancji wyznacza siła argumentów(również tych dostępnych w zasięgu ręki;)

    OdpowiedzUsuń