1 czerwca 2010

Dzień jak nie co dzień

Niektóre dni są potrzebne, aby nic nie robić.
Źle, cofnij.
To na wsi całkiem inaczej wygląda, niż w mieście.
W mieście w wolny dzień człowiek budzi się i myśli, dziś nie idę (nie jadę) do pracy, laba! Mogę robić co chcę. A więc spacer, kino, teatr, kawiarnia, randka, pogaduszki z przyjaciółką (-cielem), no i spać.
Na wsi, że jest wolne dowiadujesz się czasem dopiero pod koniec dnia, gdy nic specjalnego się nie wydarzyło i prace obrządkowe nie zabrały ci zbyt wiele uwagi i siły. Majster opóźnił prace o dzień, dwa, trzy, trudno powiedzieć, bo tu ludzie innym czasem żyją, na pewno nie tym zegarowym. Choć świetnie znają kalendarz, a tak naprawdę oba kalendarze, katolicki i ruski i według nich świętują i pracują. Niemniej, trzeba przyznać, że mieszczą się w obrębie pór roku.
No, więc nie zawsze wolny dzień wypada w niedzielę, czy w ogóle w weekend.
Dziś wypadł mi samoistnie luzik. Taki lekki, ale odczuwalny. Majster nie przybył z brygadą, co zresztą było do przewidzenia. Bo gdy mówi, będę we wtorek-środę, to wiadomo, że w środę.

Zawsze rano jest udój i karmienie zwierząt. Potem nastawiam mleko, żeby się zakwasiło i mam chwilę na sprawy w komputerze (firma, blog, korespondencja), no, godzinę, najwięcej półtorej. Potem robię ser. Tu wybieram przepisy, które wymagają najkrótszego czasu wyrobu, niestety. Może kiedyś uda mi się inaczej. Najkrótszy ser zabiera i tak dwie godziny, nie licząc zmywania naczyń po tej czynności (teraz utrudnionego i przedłużonego, z racji rozbebeszonej kuchni).
Potem pasę kozy, bo Ani starcza nerwów tylko na jeden wypas, przedpołudniowy.
Potem coś przyrządzamy do jedzenia. Ostatnio są to głównie dania z sera i z serem. Nic innego nie smakuje.
Potem, albo wcześniej palę pod płytą i robię serek zwarowy z serwatki, gotuję też obierki z ziemniaków dla kur. Kolejne dwie godziny. Ale w sumie jest to spokojny czas. Mogę wtedy pozamiatać, odwrócić sery w piwnicznej dojrzewalni, wyciągnąć kleszcze z kotów i psów.
I znowu udój i zagospodarowywanie mleka (przeważnie na kwaśne, z którego robię na płycie twarożek).
Ania symultanicznie pieli, podlewa, np. przykręca płot, rąbie, rżnie drewno, robótkuje, jeździ do sklepów i urzędów itp.
A wieczorem oglądamy jakiś film na dvd. Lubując się brakiem telewizji.

1 komentarz:

  1. Tez sie lubuje brakiem telewizji (juz od 8 lat) i wcale mnie ow brak nie martwi ;)

    OdpowiedzUsuń