18 maja 2010

Wyładowanie

To ci była burza! Zanosiło się na nią od południa, a ok. 17 trochę pomruczało od południowej strony. Dopiero, gdy kozy wydojone, kury zamknięte w kurniku, psy i koty nakarmione i żętyca na płycie zrobiona i odłowiona, niebo ściemniło się do koloru indygo i zaczęło intensywnie błyskać.
- Na wsi mówią, żeby nie patrzeć na burzę, bo się przyciągnie piorun. Nie patrz! - Ania odciągnęła mnie od drzwi tarasowych.
- Dobrze, może coś w tym jest.
Komputer i neostrada były wyłączone już od pierwszych pomruków wiele godzin wcześniej. Teraz wyłączyłam jeszcze telewizor, lodówkę i komórki.
- Może by gromnicę zapalić?
- A masz? Byłaś na Gromniczną poświęcić? Nie. Pomódl się raczej.
Koty wszystkie wyszły na taras.
- Głupie czy co?
- Nie, koty uwielbiają burze. Wiem to. W zeszłym roku latem, gdy się jedna długa burza kończyła poszłam posiedzieć na ławie pod oborą, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Przyszły do mnie wszystkie koty, usiadły obok rzędem i patrzyły zafascynowane na błyskawice. I co chwila na mnie zerkały wielkimi fosforyzującymi oczami. Złapałam z Kicią kontakt telepatyczny, bo ona to potrafi, gdy chce.
- Hihi, i co powiedziała?
- Była podniecona i szczęśliwa. I pytała mnie: "Ty też to lubisz? Prawda, że piękne-wspaniałe?". One się naelektryzowują wtedy.
- Bujasz.
- Spytaj Kicię, jak chcesz.
Burza szybko zbliżyła się. W momencie, gdy spadł (na szczęście niezbyt wielki) piorun gdzieś blisko za Górą lunął też intensywniej deszcz, jak urwanie chmury. I prawie zaraz ustał zupełnie.
- Przeszło nad nami oko burzy. Poszła sobie... Uff.
Prąd ostał się w przewodach.
Dziś rano świat umyty i oczyszczony. Powitała mnie kukułka. Ku-puj! Ku-puj! I jak zawsze nie miałam grosza przy sobie.
Niedługo potem Mikołaj przywiózł (gratisowo) kolejną furę swojego starego siana (poprzednia była już na wykończeniu). Z powiedzmy-Sławkiem rozładowałyśmy ją i upchnęłyśmy siano w boksie oborowym.
Następnie przyjechał trak-ista i rozładował ze swoimi pomocnikami zamówione wcześniej listwy pod szalówkę domu. Tu już trzeba było zapłacić.
Wkrótce Ania pojechała do miasteczka. Panie z GOKu, przy którym skoszono właśnie trawnik zapakowały trawę specjalnie dla naszych kóz. Kurczę mają te nasze zwierzaki wzięcie, bo wszyscy sąsiedzi chętnie je widzą w swoich zarastających trawą obejściach.

5 komentarzy:

  1. Scinanie trawy przy pomocy kóz jest bardzo ekologiczne i cakiem wydajne, a jeszcze darmowy nawoz produkuja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedys, gdy mieszkalam w domu z duzym zarosnietym do uda "trawnikiem" na tylach, musialam sie meczyc 2 tygodnie z wycieciem tego wszystkiego recznie (nie posiadalam zadnych maszyn).
    Gdybym wtedy miala skad pozyczyc koze, to z checia bym ja tam zainstalowala na popas...

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawda, pod jednym warunkiem. Że obok trawnika nie ma jeszcze czegoś, czego by się nie chciało, żeby było zjedzone, np. rabatka kwiatów albo ozdobnych krzewów. Wtedy koza bywa utrapieniem przy koszeniu, bo trudno tę kosiarkę nastawić tylko na program: "jemy trawę i nic więcej". ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kresowa:
    W Google na wzgorzach porosnietych trawa/chwastami stosuja program strzyzenia kozami :)
    Wynajmuja cale stadko od faceta, ktory z tego zyje. Zeby kozy nie zarly co nie trzeba maja taki zmyslny przenosny plot (elektryczny pastuch?).
    Jak juz kozy wyzra z jednego obszaru to przenosza plot i żrą dalej :)
    Google twierdzi ze opcja ta jest tansza niz gdyby mieli wynajmowac ciezki sprzęt do koszenia i jego obsluge.
    A trawe usunac musza w mysl wymogow przeciwpozarowych.

    OdpowiedzUsuń
  5. W każdym kraju, ale nie u nas można brać za takie cudo pieniądze. Ja się cieszę, gdy kozy mają gdzie się paść i dają mi z cudzej paszy mleko. To jest mój zysk. Nasi rolnicy nie rozumują kapitalistycznie. Przynajmniej na wschodzie, bo może w Poznańskiem czy w Krakowskiem tak. Jak nie, to biorą za kosę i do widzenia. Albo brną ścieżkami przez trawsko.
    Osobiście nie wierzę w skuteczność elektr. pastucha przy kozach. Wystarczy, że się taka (a zwłaszcza jakiś koziołek) rozbryka i zerwie przewód rogami, nic nie poczuje i już nauczy się przekraczać granicę.
    Na moje kozy owszem działa pastuch, ale ludzki. Wystarczy, że stoi, kozy pasą się w pobliżu, nie spuszczając go/jej z oczu. Jeśli nie chce się, żeby gdzieś poszły, po prostu idzie się w drugą stronę, albo stoi. Boją się zostać same lub stracić z oczu znajome obejście czy drogę do domu.
    To diabolo w kozie mieszka, przecież wiadomo. ;-)

    OdpowiedzUsuń