9 maja 2010

Niedziela na wsi

Niedziela dobrze zasłużonego odpoczynku. Spędzona na pasieniu kóz u sąsiadów i wyjeździe w teren. Szukamy ziemi co najmniej IV klasy, może III, aby dokupić do brakującego hektara przeliczeniowego. Z ogłoszenia trafiła się łąka kilka wsi dalej, pół hektara nad rzeką, co prawda słaba przeliczeniowo, ale może... Nie dało się jej jednak zobaczyć, bo rzeka rozlała, dwa mosty na rowach roz...pierdzieliło, a resztę bobry doprawiły, kompletny brak dojazdu. Dowiedziałyśmy się tego od sołtysa, który jakoś Smolenia mi zaczął przypominać, gdy do żony ciągle mówił (tak jak tamten: "Cicho być!): "Nie wtrancaj się!"...

Ania przyrządziła tartę własnego pomysłu ze szpinaku pomieszanego z serkiem zwarnicowym (jak go zwać? bo to nie ricotta, ale też nie żętyca...), z domieszką mięsa ze starej kury. Pychotka.
A ja z Mikołajem, pasąc kozy za jego stodołą, gwarzyliśmy na tematy wiejskiego życia miłosnego na miedzach, w rowach, w łubinie, owsie i wszelakich zakrzaczeniach.
Nie to, że coś sama wiem w tym temacie... ale... mój tata był wiejskim felczerem i niejedno opowiadał z podobnych anegdot. No, tośmy sobie pożartowali.

Mikołaj porozwieszał szereg płóciennych chorągwi na patykach wbitych w pole kartofli. Wstaje 2 razy w nocy (jego żona również 2 razy), żeby płoszyć dziki. Już mu kawał rządka wyjadły, musiał dosadzić koszyk sadzeniaków.
Ach, gdybym miała czas, żeby opowiedzieć, jakie ma wnioski życiowe w tym temacie, to by mi czasu na zasłużony sen nie starczyło, więc sobie daruję.
Jedno wiem. "Mokry maj, dobry urodzaj."
Nasze pole kiełkuje. Na razie nie wnikam co się pierwsze zieleni.

Z innych nowin: wczoraj zginęła bezpowrotnie i bez śladu czarna kura, zeszłoroczna. Moje stadko bardzo się uszczupliło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz