11 maja 2010

Mokry maj

Owies wschodzi! Przybywa nowa zabawa z kozami. Trzeba kontrolować stado, aby nie wydeptywały pola. Zwłaszcza skore są do tego maluchy. Mokra trawa przed południem sprawia, że zjadają właśnie pojedyncze liście traw i zbóż z największym smakiem.
Na dokładkę białasy mają biegunkę. Wciąż dosypujemy im świeżej słomy do boksu, dostają więcej siana, niż reszta, także myjemy im wymiona, co znoszą bardzo nerwowo. Ot, kłopot. Kolorowe kozy są odporniejsze pod każdym względem. Nawet przy tak mokrym codziennym wypasie robią eleganckie suche bobki bez problemu.

Ania wstała wczoraj o świcie, w ulewę, i pojechała razem z Mikołajostwem na targ do Kleszczel. Staruszkowie kupili 2 prosiaczki (za 300 zł), a Ania sadzonki pomidorów (po 1 zł). Nie było ich raptem 40 minut. Nasi sąsiedzi spotkali znajomego sprzedającego i nie przebierali długo w prosiętach.
Mikołaj trzyma wieprzki przez rok. Będą na przyszłoroczne święta.

Koło południa powstał raban. Kogut wszczął alarm. Wyskoczyłam na taras. Lis! Bliziutko koło domu. Psy pognały go z wielkim szczekaniem daleko w las. Czyli już wiadomo, jak zginęła czarna nioska...

Kończymy tunel. Wiszą już jedne drzwiczki, drugie i trzecie są już odmierzone. W inspekcie niedługo będzie sałata do jedzenia (sadzonki mamy od pani z Opaki, bardzo żywotne).
Komarów z dnia na dzień od zatrzęsienia! Tarasowanie niestety już nie wchodzi w grę. Skończył się też spokojny sen, bo nie sposób ustrzec się przed dostaniem się do mieszkania tych krwiopijczyń. Po francusku komar nazywa się cousin, tak samo jak kuzyn. Krewniak, pokrewny. Ech, z takimi siostrami krwi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz