Od-gnojenie koziarni udało się według planu, od poniedziałku do poniedziałku. Do permakulturowego ogródka poszły 3 pełne fury obornika. Ułożyłyśmy na trawie podkład z tekturowych pudeł i na nich w kilku miejscach legły kupy i kupki, mające w tym roku posłużyć za nowe wsparcie dla dyniowatych.
Kolejna praca to naprawa ogrodzenia pastwiska. Słupy są już leciwe i niektóre mocno nadwyrężone, osłabione przez napierające kozy albo i owce sołtysowe, które czasem na łące obok się pasą. Wymieniłyśmy ich pięć i sześć, resztę podparłyśmy tu i ówdzie, aby się nie chwiały, da Bóg, to wytrzymają jeszcze przez sezon. A my na spokojnie wymienimy pojedynczo co bardziej spróchniałe podpory. Jest na ten cel zapas dębczaków przygotowany już dawno, zwieziony z działki leśnej rok i dwa lata temu.
Kozy na razie wędrują codziennie po opłotkach, pasąc się pod kontrolą na drodze przy sadzie, na ugorze i gdzie je tam chęć zawiedzie. Niemniej za kilka dni pójdą na wypas i będzie trochę oddechu.
Sadzonki pomidorów i papryki wciąż wędrują jeszcze w skrzynkach rano z domu do cieplicy i wieczorem z powrotem. Noce są chłodne, w maju też bywają przymrozki, więc Anna chucha i dmucha. W każdym razie zaczął się już sezon rzodkiewkowy, na bieżąco idzie szpinak, jarmuż, szczypior, pakczoj, które używam do obiadów w każdej formie. W zupach, sosach i jako dodatki, sałatki czy pasty.
W przerwach między pracą a pracą układamy pociętą gałęziówkę pod daszkiem, robiąc miejsce na podwórzu. Pod wieczór na tarasie upajamy się zapachem rozkwitłej czeremchy. I taka to majówka, jakby ktoś pytał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz