11 kwietnia 2015

Przepis na chorobę

Święta przeszły migiem. Anna przeleżała je w łóżku. Jak się przeziębić, oto przepis warszawski. Chodzisz cały boży dzień w ubraniu na cebulkę, co najmniej potrójna warstwa na sobie koszulek, sweterków i na wierzch jeszcze bluza. W mieszkaniu masz (nie)stałą temperaturę od 20 w nocy i rano, przez 25 w południe i 30 stopni wieczorem. Wyskakujesz na dwór, bo coś tam. Jak to w rolnictwie. A to drewna przywieźć, narąbać, a to kozy wypuścić, a to wpuścić, rozgonić indory bo się biją, odebrać jajo gęsi, żeby pies nie znalazł pierwszy itd. itp. I te twoje poty mieszkaniowe zawiewa chłodny wiosenny wietrzyk. I jesteś gotów/gotowa.

Na szczęście nie była to angina, choć zaczęło się bólem gardła. Przyszedł katar i wyrównał. Tym niemniej "grożenie bliską śmiercią" już się zaczęło. Witaminy C starczyło na pierwsze mocne uderzenie i to ustabilizowało postęp spraw, jak myślę. Cofnął się ból gardła. Potem poszły do walki syropki naturalne, sok malinowy do herbaty, herbata napotna z kwiatu lipy własnoręcznie zrobiona w zeszłym roku, sok z czarnego bzu i mikstura na occie jabłkowym, którą sobie przyrządziłam byłam niedawno (ocet plus czosnek, imbir, chrzan, papryczka chili, pieprz cayenne, kurkuma), mocna jak ogień. No, i gorący rosół z gęsiny. Chora jęczała, wzdychała, spała i w sieci buszowała, leżąc w pościeli oczywiście, smarkając i łzawiąc obficie. Co rano wstawała jednak, słaniając się i robiła z poświęceniem obrządek, bo rolnik nie ma zastępstwa w chorobie. Popołudniowy był mój. A także cała reszta domowych obowiązków. Po świętach zdołała wsiąść do samochodu i pojechać do apteki. Kupiła nowy zapas witaminy  i rutinoscorbinu. I uderzyła natychmiast w chorobę znowu. Wykaraskała się potem w półtora dnia. Uff.
Mnie nic nie wzięło. Choć odgrażam się, że chętnie przy pierwszej lepszej okazji się rozłożę. Bo mnie ciągnie do łóżka nieprzespany sen. Całe życie. Tymczasem jednak nie stosuję warszawskiego przepisu i na nic nie choruję. Od dawna biegam po dworze w samej koszulce z krótkim rękawkiem, nierzadko bez skarpetek nawet.
Teraz zaczynają się kolejne święta. Właśnie mamy Wielką Sobotę. Anna odbiera życzenia od dzieciaków i znajomych, bez zmrużenia oka. Wywalanie gnoju musi poczekać najmniej tydzień. Nikogo przecież nie znajdzie się do pomocy. Oj, bycie mniejszością to czasem kłopot, czasem przywilej, zależy od której strony patrzeć.

1 komentarz: